25 marca 2018

I, Tonya (Jestem najlepsza. Ja, Tonya). Zostawiona na lodzie.

          Nie brakuje ostatnio w USA wybitnych niezależnych filmów, w których w centrum zainteresowania twórców pozostają trudne relacje między matką i córką. Myślę tutaj przede wszystkim o obrazach takich jak Patti Cake$ czy Lady Bird. I, Tonya w reżyserii Craiga Gillespie’go jest najbardziej mrocznym dziełem spośród tych trzech niezależnych pereł. Na początku 1994 roku historią łyżwiarki figurowej Tonyi Harding żyła cała Ameryka, zanim jeszcze zaczęła żyć historią O.J. Simpsona. W biograficznym komediodramacie o karierze i upadku słynnej amerykańskiej łyżwiarki czarnym charakterem nie jest jednak sama Tonya Harding (grana przez Margot Robbie), ale jej matka z piekła rodem, LaVona Golden (Oscarowa rola Allison Janney). Margot Robbie i Allison Janney stworzyły wspólnie wybuchowy aktorski duet, który czyni z I, Tonya agresywną czarną komedię, nieustannie prowokującą do śmiechu przez łzy.


          Jestem najlepsza. Ja, Tonya jest ciekawym gatunkowym mariażem. To jednocześnie film biograficzny i czarna komedia w konwencji mockumentary, czyli fałszywego dokumentu. Rzadko kiedy w kinematografii opowiada się tragiczne życiowe historie w kostiumie czarnej komedii i z przymrużeniem oka. W I, Tonya ten zabieg zdaje jednak egzamin, i to na najwyższą ocenę. Film w reżyserii Craiga Gillespie’go do scenariusza Stevena Rogersa pokazano po raz pierwszy na Toronto International Film Festival we wrześniu 2017 roku. Doceniono w nim w szczególności aktorskie kreacje Allison Janney i Margot Robbie. Obie aktorki otrzymały nominację do Oscara, przy czym Allison Janney zdobyła statuetkę Akademii w swojej kategorii jako najlepsza aktorka drugoplanowa (zdobywając wcześniej również Złotego Globa i nagrodę BAFTA). I, Tonya zdobył również trzecią Oscarową nominację w kategorii najlepszy montaż (dla Tatiany S. Riegel). Warto również przypomnieć, że reżyser filmu, Craig Gillespie, zrobił całą dekadę wcześniej znakomitą Miłość Larsa (Lars and the Real Girl) z Ryanem Gosling'iem w głównej roli.


          Tonya Harding (godna wszelkich pochwał kreacja Margot Robbie) nie miała łatwo. Bycie zawodową łyżwiarką figurową to ciężki kawałek chleba, szczególnie jeśli nie posiada się urody księżniczki z bajki. Niskie pochodzenie społeczne i brak ogłady nie były jednak największym problemem bohaterki I, Tonya. Jej przekleństwem stali się jej najbliżsi: w pierwszej kolejności jej demoniczna wręcz matka, LaVona Golden (Oscarowa rola Allison Janney), a następnie pierwszy mąż, Jeff Gillooly (świetny Sebastian Stan). To z ich rąk nasza bohaterka doświadczyła niemało fizycznej i psychicznej przemocy. Jeff Gillooly był też tym, który bezpośrednio przyczynił się do zrujnowania jej łyżwiarskiej kariery. I, Tonya w dość niekonwencjonalnej formie prezentuje biografię jednej z najbardziej znienawidzonych w swoim czasie kobiet w Ameryce.


          Nie jest żadną tajemnicą, że I, Tonya rehabilituje w pewnym sensie swoją bohaterkę. Atak na jej największą rywalkę, Nancy Kerrigan, i jej uwikłanie w tę sprawę uczyniło z Tonyi Harding przedmiot powszechnej medialnej nagonki w 1994 roku. Incydent doprowadził do pozbawienia Harding wszystkich jej łyżwiarskich tytułów i sądowego wyrzucenia z zawodu. Jeden skandal skutkował całkowitą ruiną i końcem jej kariery. Tonya Harding była przez moment kochana, po czym została znienawidzona i wreszcie zapomniana. Jej filmowa biografia w konwencji fałszywego dokumentu, z zainscenizowanymi wywiadami z jej odgrywanymi przez aktorów bliskimi, ukazuje kobietę skazaną na porażkę, i to właściwie od samego początku. Niekochająca jej, bijąca ją i znęcająca się nad nią psychicznie matka to już wystarczający powód, aby usprawiedliwić niejeden grzech na sumieniu Tonyi Harding. Równie toksyczna i nacechowana domową przemocą relacja z pierwszym mężem popycha nas jeszcze mocniej w stronę współczucia dla heroiny filmu. Tonya nie miała wykształcenia ani dobrych manier. Była prostą i biedną amerykańską dziewczyną z Portland w Oregonie, redneck’iem po amerykańsku, wieśniarą po polsku. Jej niskie klasowe pochodzenie odejmowało jej automatycznie punkty na konkursach łyżwiarskich, daleka od klasycznej urody twarz również nie przysparzała popularności. Czy w świetle takiej biografii można mieć jeszcze pretensje, że Tonya Harding staje się w filmie ofiarą?


          Czarny humor przebija w I, Tonya w kreacjach drugoplanowych, w szczególności w odniesieniu do postaci LaVony Golden, matki słynnej łyżwiarki. Allison Janney stworzyła tu postać kobiety-potwora, tak strasznej i wyzutej z wszelkiej empatii, że aż śmiesznej w swoim spotwornieniu. Jeśli przemoc i poniżanie były sposobem matki na uczynienie z córki najlepszej w swoim fachu, to już lepsza jest całkowita obojętność niż tak pojęta ‘troska’ o karierę dziecka. I, Tonya ogląda się chwilami jak Precious (Hej, skarbie) w wersji mocno wybielonej: ‘białe śmieci’ zastąpiły tutaj czarną biedotę. Główną bohaterkę otacza stado idiotów, typowych amerykańskich redneck’ów, którzy ściągają ją ze sobą na dno. Szybki wzlot i bolesny upadek Tonyi Harding uwiarygodniają jej tezy, że Ameryka chce kogoś kochać i chce kogoś nienawidzić, nie ma też czegoś takiego jak obiektywna prawda, a każdy ma swoją własną wersję wydarzeń.  Taki jest też sam film Gillespie’go: nie sili się na przedstawienie najbliższej prawdy wersji wydarzeń, miesza dramat i biografię z czarną komedią i fałszywym dokumentem, z przymrużeniem oka i humorem opowiadając tragiczną historię dziewczyny zostawionej na lodzie. Wreszcie grająca wsiową Harding Margot Robbie to piękna Australijka o klasycznej urodzie, skutecznie pobrzydzona trwałą, makijażem i pstrokatą modą z początku lat 90-tych XX wieku. Nie szukajmy zatem w I, Tonya obiektywnej prawdy, która w odniesieniu do natury ludzkiej być może w ogóle nie istnieje, znajdźmy natomiast w tym filmie tragikomiczną twarz współczesnej Ameryki.


11 marca 2018

Lady Bird. Miłość jest troską.

           Lady Bird jest jednym z najlepszych filmów o wchodzeniu w dorosłość nie tylko ostatnich lat, ale nawet wszechczasów. W swoim reżyserskim debiucie Greta Gerwig w podziwu godny sposób połączyła tragizm z komizmem dojrzewania, tworząc małe arcydzieło o wyjątkowej sile rażenia. Lady Bird to nie tylko film o przekleństwach bycia nastolatką, ale nade wszystko jest to obraz poświęcony trudnym relacjom na linii matka-córka, które w dziele Gerwig przybierają fascynującą postać zderzenia dwóch silnych osobowości. Lady Bird to także film o tym, że miłość może być też najzwyczajniejszą na świecie codzienną troską o kochaną osobę. Tylko tyle i aż tyle.


          Dla Grety Gerwig Lady Bird jest solowym reżyserskim debiutem. Znana z wielu niezależnych obrazów aktorka była już w przeszłości współautorką scenariusza (do dwóch filmów Noah Baumbacha, Frances Ha i Mistress America, w których jednocześnie zagrała główne role). Do Lady Bird Gerwig scenariusz napisała samodzielnie, inspirując się swoimi własnymi doświadczeniami z czasów dorastania w rodzinnym Sacramento w Kalifornii na początku XXI wieku. Po raz pierwszy gotowy film pokazany został na festiwalu filmowym w Telluride w Kolorado na początku września 2017 roku, a zaraz potem na Toronto International Film Festival, gdzie też otrzymał spontaniczną owację na stojąco od zachwyconej widowni. Od swojej premiery Lady Bird wszędzie wywołuje skrajnie pozytywne reakcje, które znalazły również pełne przełożenie na najważniejsze filmowe nagrody: obraz otrzymał w sumie pięć nominacji do Oscara, i to w najważniejszych kategoriach: najlepszy film, najlepsza reżyseria i najlepszy oryginalny scenariusz dla Gerwig, oraz dla dwóch głównych aktorskich gwiazd – Saoirse Ronan w kategorii najlepsza aktorka pierwszego planu i Laurie Metcalf jako najlepszej aktorki drugoplanowej. Greta Gerwig stała się dopiero piątą w historii Oscarów kobietą nominowaną przez Akademię w kategorii najlepsza reżyseria. Lady Bird dostał również dwa Złote Globy (dla Saoirse Ronan i dla najlepszej komedii/musicalu), przy czterech w sumie nominacjach do tej nagrody (także dla najlepszego scenariusza i dla Laurie Metcalf).


          Heroiną Lady Bird  jest tytułowa Lady Bird (perfekcyjnie obsadzona Irlandka Saoirse  Ronan), a właściwie Christine McPherson, która imię Lady Bird sama sobie nadała, niezadowolona z oryginalnego wyboru matki, Marion (wybitna drugoplanowa kreacja Laurie Metcalf). Lady Bird mieszka z niezamożnymi rodzicami w Sacramento w północnej Kalifornii. Jest rok 2002 i nasza 17-letnia bohaterka kończy właśnie katolickie liceum w rodzinnym mieście, marząc o jak najszybszym jego opuszczeniu i przenosinach do college’u gdzieś na Wschodnim Wybrzeżu Stanów, „tam, gdzie jest kultura” – jak sama oświadcza matce. Zanim jednak Lady Bird wyfrunie z gniazda, zobaczymy słodko-gorzką opowieść o buntowniczej nastolatce, która doceni jeszcze ludzi i miejsca, od których chciałaby uciec.


          Greta Gerwig w swoim reżyserskim debiucie przenosi nas do nie tak bardzo odległej przeszłości, mianowicie do przełomu 2002 i 2003 roku, kiedy to sama kończyła katolickie liceum w Sacramento i wyjeżdżała na studia do Nowego Jorku. Aktorka i reżyserka podkreśla jednak w wywiadach, że Lady Bird nie jest wcale jej autobiografią, wbrew potocznym mniemaniom. Gerwig przyznała nawet raz, że jako nastolatka nie miała w sobie ani krzty tej buntowniczej natury, jaką obserwujemy u protagonistki filmowej historii. Faktem jednak jest to, że Gerwig wykorzystała swoje rodzinne miasto i wspomnienia z okresu dojrzewania do utkania oryginalnej opowieści, która dzięki temu wybrzmiewa w Lady Bird niezwykle wiarygodnie. Scenariusz tego komediodramatu przedstawia popularny w kinie motyw wchodzenia w dorosłość w bardzo inteligentny i niekonwencjonalny sposób: film aż promieniuje lekkością, bezpretensjonalnością, humorem i rzadko spotykaną świeżością ujęcia tematu. Dialogi w filmie iskrzą się błyskotliwością, będąc jednocześnie życiowo prawdopodobnymi, a wiarygodności ekranowej historii dodaje też troska Gerwig o najmniejszy detal – Sacramento to jej rodzinne miasto, które zna jak własną kieszeń. To nie jest fikcyjna przestrzeń, to miejsce obciążone historią i całą masą wspomnień, dobrych i złych. Autorka zadbała również o odtworzenie mody i klimatu z przełomu 2002 i 2003 roku, tuż po zamachach terrorystycznych na wieże World Trade Center. W telewizji mamy relacje z wojny w Afganistanie i Iraku, komórki i osobiste komputery nie zdominowały jeszcze towarzyskich relacji, a na licealnej imprezie słychać Cry Me a River Justina Timberlake’a…


          Saoirse Ronan stworzyła w Lady Bird niezapomnianą kreację zadziornej nastolatki, która chce od życia więcej i nie pójdzie na łatwe kompromisy, choćby ze swoją twardą oraz pragmatyczną matką, w którą z kolei fenomenalnie wciela się Laurie Metcalf. Marion w interpretacji Metcalf jest kobietą o silnym charakterze, który najwyraźniej w genach przekazała też córce i teraz musi się zmagać z jej nastoletnią deklaracją niepodległości. Miłość bardzo stanowczej oraz chłodnej na pozór Marion do Lady Bird jest nieoczywista i przejawia się w drobnych, prostych rzeczach, takich choćby jak uwaga i troska o jedyną córkę, o jej przyszłość oraz bezpieczeństwo (vide znakomita scena nieudanego pożegnania na lotnisku). To nie są żadne słowne deklaracje czy puste gesty matczynej miłości, o nie: to miłość, która przejawia się w prozie życia, w codziennych decyzjach i bieżących rozmowach.  Lady Bird zaludnia też cała galeria interesujących postaci drugoplanowych, które poziomem rozwinięcia i pełnokrwistości niczym nie ustępują tytułowej bohaterce. Tracy Letts nie przechodzi niezauważony jako depresyjny ojciec Lady Bird, Lucas Hedges i Timothée Chalamet jaśnieją w rolach krańcowo różnych absztyfikantów naszej heroiny, Beanie Feldstein podbija serca jako Julie, najlepsza przyjaciółka Lady Bird, wreszcie znakomita Lois Smith (Marjorie Prime) jako zakonnica z poczuciem humoru jest tą osobą w filmie, która zwraca uwagę Christine ‘Lady Bird’ McPherson, że być może jej troska o detal oraz uwaga, jaką poświęca w swojej krytyce Sacramento, równoznaczna jest miłości do tego miejsca. Zadziwiające, jak często kochamy miejsca, których kiedyś nienawidziliśmy, i jak często nienawidzimy ludzi, których kiedyś kochaliśmy. Wszystko jest kwestią dystansu.


3 marca 2018

The Florida Project. W cieniu Disney World.

          The Florida Project zabiera nas na wycieczkę w okolice parku rozrywki Walt Disney World, nieopodal Orlando na Florydzie. Do samego Disneylandu jednak nie docieramy, lądujemy natomiast w tanim i kiczowatym motelu o nazwie Magic Castle w Kissimmee, na przedmieściach Orlando. Ten kolorowy, jasnofioletowy przybytek jest domem dla grupki małych dzieci i ich niezamożnych rodziców, walczących z dnia na dzień o ekonomiczne być albo nie być. W poruszającym obrazie Seana Bakera nie jest nam dane nacieszyć się spełnioną wizją amerykańskiego snu. Zamiast tego, z niemalże dokumentalną precyzją, kamera w The Florida Project odsłania przed nami życie na peryferiach american dream.


          Reżyserem i autorem scenariusza (wspólnie z Chris’em Bergoch’em) do The Florida Project jest Sean Baker, twórca prześwietnej Mandarynki (Tangerine) z 2015 roku, nakręconej zwykłym iPhonem. Ten wybitny niezależny reżyser, o ewidentnym społecznym zacięciu, powrócił w 2017 roku ze znakomitym obrazem, będącym jednocześnie socjo-społecznym komentarzem współczesnej Ameryki. The Florida Project pokazano premierowo w sekcji Directors’ Fortnight na festiwalu w Cannes w maju 2017 roku. Powitany powszechnym uznaniem przez krytykę, dramat Bakera doceniony został przede wszystkim za drugoplanową rolę Willema Dafoe, który za swój performance otrzymał szereg prestiżowych nominacji do najważniejszych nagród filmowych, w tym do Oscara, Złotego Globu i BAFTA.


          Najważniejszą postacią w The Florida Project jest sześcioletnia Moonee (znakomita Brooklynn Prince), dziewczynka mieszkająca na stałe wraz ze swoją bezrobotną matką w motelu Magic Castle w Kissimmee, nieopodal parku rozrywki Walt Disney World na Florydzie. Matka Moonee, Halley (Bria Vinaite), jest samotną matką, która desperacko próbuje związać koniec z końcem, balansując na granicy faktycznej bezdomności. Bezrobotna Halley ima się różnych drobnych zajęć, byle tylko zapłacić czynsz za pokój w tanim motelu, którego menedżerem jest Bobby (rewelacyjna rola Willema Dafoe), pozornie twardy administrator o gołębim sercu. W The Florida Project poznajemy całą galerię podobnych do Halley dorosłych, przedstawicieli amerykańskiej klasy robotniczej, z najwyższym trudem zarabiających na czynsz w podrzędnym motelu u samych bram Disneylandu. W centrum uwagi reżysera filmu są jednak ich małe dzieci, biegające samopas i bez żadnej opieki po okolicach dziecięcego parku rozrywki, którego nie mają najmniejszych szans odwiedzić.


          Portret lokatorów motelu Magic Castle w pobliżu Orlando na Florydzie jest jednocześnie zatrważający i humorystyczny. Zatrważający jest przede wszystkim obraz dorosłych rodziców, z wysuwającą się na pierwszy plan młodą Halley (Bria Vinaite), która sama wydaje się być wyrośniętym dzieckiem, przypadkiem mającym jeszcze mniejsze dziecko. Wyszczekana i bezczelna Halley prowadzi obwoźną sprzedaż perfum, okazjonalnie też handluje swoim ciałem, a wszystko to po to, by zapłacić za pokój w motelu i nakarmić szwendającą się po okolicy z innymi dzieciakami Moonee. Biegające samopas dzieciaki, z ich pomysłowością i niewinnością, żebrzące o pieniądze na lody, plujące z balkonu na samochody, a nawet podpalające pustostany, przydają The Florida Project humoru, który równoważy społeczny ciężar filmu. Obraz Bakera jest bowiem ponad wszystko inne dramatem o ludziach za społecznego marginesu, faktycznej biedocie oscylującej na granicy bezdomności. W najważniejszych rolach reżyser filmu obsadził osoby niemające wcześniej nic wspólnego z aktorstwem: Bria Vinaite (Halley) została przez Bakera znaleziona na Instagramie, gdzie lansowała się jako modelka. Dzięki tym zabiegom The Florida Project ogląda się niemalże jak dokument, a codzienność jego zwykłych, biednych bohaterów wybrzmiewa niezwykle przekonująco, na długo zapadając w pamięci. Willem Dafoe jako jedyna rozpoznawalna twarz w tym filmie, grający w nim menedżera motelu i swoistego Anioła Stróża dla pozbawionych opieki rodziców dzieci, odnajduje się w nim perfekcyjnie, oferując nam kilka poruszających scen i całkowicie zasłużenie otrzymując za tę drugoplanową rolę nominację do Oscara.


          Tytuł The Florida Project nawiązuje do pierwotnej, roboczej nazwy Walt Disney World, zbudowanego nieopodal Orlando w 1971 roku. Ten park rozrywki ma być przede wszystkim spełnieniem marzeń i nagrodą dla amerykańskich dzieciaków. Fantazje Disneylandu sąsiadują jednak bezpośrednio w The Florida Project z brutalnym realizmem miejsc takich jak Magic Castle, żerujących na turystach i ochłapach skapujących z disneyowskiego stołu. W pewnym sensie film Seana Bakera jest bardziej realistycznym kompanem Bestii z południowych krain (Beasts of the Southern Wild) Benha Zeitlina. Kolorowy kicz miejsc takich jak motel Magic Castle, w połączeniu z zamieszkującym go społecznym marginesem, budzi z kolei pewne skojarzenia z obrazem Spring Breakers Harmony Korine’a, rozgrywającym się notabene również na Florydzie. The Florida Project to kolejna w amerykańskim kinie niezależnym wybitna i społecznie zaangażowana produkcja, która w subwersywny sposób demaskuje amerykański sen, kierując kamerę na jego bezpośrednie sąsiedztwo.