31 grudnia 2019

Brittany Runs a Marathon. Jak schudnąć i nie zwariować.

          Tytułowa Brittany (Jillian Bell) dostaje pewnego dnia fachową poradę od swojego lekarza: powinna zrzucić co najmniej 40 funtów (około 18 kilo), aby wrócić do formy i uniknąć poważnych problemów ze swoim zdrowiem. Brittany uwielbia imprezować ze znajomymi, często też odsypia całe niedziele po sobotnich bibach. Alkohol leje się zatem obficie w życiu naszej bohaterki, a jej ulubionym jedzeniem są fast-foody. Nic dziwnego więc, że lekarz zaniepokojony jest jej wysokim ciśnieniem krwi i całkowitym brakiem kondycji, zalecając jak najszybsze zrzucenie zbędnych kilogramów oraz bardziej aktywny tryb życia. Oburzona na początku sugestiami medyka i borykająca się ponadto z niską samooceną, dziewczyna decyduje się jednak zmienić coś w swoim życiu. Wybiera bieganie, przygotowując się zawzięcie do udziału w dorocznym nowojorskim maratonie, jednej z największych tego typu imprez w Stanach Zjednoczonych. Droga do maratonu najeżona jest jednak całą masą fizycznych i mentalnych przeszkód, które główna bohaterka będzie musiała pokonać w walce o lepszą wersję samej siebie. Historia Brittany jest tragikomiczna, a przez to bardzo ludzka i zaskakująco ciekawa na dużym ekranie.


          Reżyserem i autorem scenariusza do Brittany Runs a Marathon jest młody dramatopisarz, Paul Downs Colaizzo. Film ten jest jak najbardziej udanym debiutem tego dramaturga, o czym świadczy chociażby Nagroda Publiczności na ostatnim festiwalu Sundance, na którym obraz pokazywany był w głównym konkursie dramatycznym w styczniu 2019 roku. Downs Colaizzo oparł scenariusz swojego filmu na autentycznej historii swojej przyjaciółki i eks-sublokatorki, Brittany O’Neill, która w walce o lepszą jakość życia zdecydowała się wystartować w nowojorskim maratonie. Komediodramat w słodko-gorzki sposób rzuca światło na zmagania młodej kobiety z własnymi słabościami i ograniczeniami, jak i na społeczną percepcję osób z nadwagą lub otyłością. W swoim filmowym debiucie Downs Colaizzo mówi coś istotnego nie tylko o bieganiu, ale o całej kulturze fitness i naszej własnej percepcji przez pryzmat naszych niedoskonałych ciał.


          Znakomicie zagrana przez Jillian Bell tytułowa Brittany decyduje się w końcu, za radą swojego lekarza, zrzucić trochę zbędnych kilo i w tym celu zaczyna biegać. Jej celem jest ukończenie dorocznego maratonu w Nowym Jorku, jednej z najbardziej prestiżowych imprez tego typu na świecie. W przygotowaniu formy do tego wydarzenia pomagają Brittany: jej sąsiadka Catherine (Michaela Watkins) oraz inny biegacz-nowicjusz Seth (Micah Stock). Brittany ma przed sobą niełatwe zadanie, tym bardziej że nie pomaga jej w tym wcale jej niska samoocena oraz pierwszorzędne wprost umiejętności w sabotowaniu własnych postanowień.


          Chociaż Brittany Runs a Marathon napisał i wyreżyserował mężczyzna, to film nie ma w sobie nic z typowo męskiego, stereotypowego oglądu problemów, z jakimi musi mierzyć się młoda, niespełna 30-letnia kobieta z nadwagą. Obraz jest niezwykle autentyczny, a postać zagranej przez Bell Brittany ani przez moment nie trąci fałszem. Wielka w tym zasługa samej odtwórczyni głównej roli, Jillian Bell, która swoje komediowe umiejętności znakomicie wykorzystała w tej tragikomedii, przekonująco portretując kobietę ze skomplikowanym wnętrzem, która potrafi być wredna, sarkastyczna, a nawet okrutna, ale też rozbrajająco słodka oraz zabawna. Nieoczywista psyche tytułowej Brittany wyłania się najpełniej poprzez jej interakcje z przyjaciółmi i znajomymi, kiedy to potrafi z jednej strony otworzyć się, będąc psychicznym wsparciem dla innych, a z drugiej strony zdolna jest też do wyrafinowanej złośliwości czy nawet bezpardonowego okrucieństwa. Postać głównej bohaterki filmu nie budzi natychmiastowej sympatii, raczej trzyma na dystans do samego końca seansu. Wszystko to jest pochodną jej niskiego poczucia własnej wartości i historii przeszłych relacji z bliskimi jej ludźmi, które uczyniły z niej kobietę chowającą się za własnym ironicznym poczuciem humoru i nienawidzącą samej siebie. Brittany jest też poniekąd ofiarą negatywnego postrzegania osób z nadwagą w społeczeństwie - ta najeżona uprzedzeniami percepcja zewnętrznego wyglądu w erze kultu fitness i zdrowego trybu życia dokłada się jeszcze do niskiej samooceny Brittany. Sednem filmu jest jednak motywacja do zmiany nastawienia do życia i samego siebie, a maraton w Nowym Jorku jest sposobem na to nowe otwarcie, które przyniesie szczuplejsze, bardziej atrakcyjne ciało, dobrą kondycję fizyczną i przede wszystkim psychiczną samoakceptację, która stanowi fundament zdrowych relacji z innymi ludźmi.


22 grudnia 2019

The Peanut Butter Falcon (Sokół z masłem orzechowym). Przyjaciele to rodzina, którą wybierasz.

          Sokół z masłem orzechowym to chyba najbardziej bezpośredni w przekazie i jednocześnie najbardziej emocjonalnie poruszający niezależny film 2019 roku. Jego główny bohater, Zak (Zack Gottsagen), to chłopak z zespołem Downa, który nie ma rodziny i własnego domu, dlatego jest zmuszony mieszkać w domu opieki społecznej, wraz ze staruszkami i innymi osobami, które nie są w stanie o siebie zadbać. Zak ma jedno marzenie: uciec z ośrodka i dostać się do szkoły dla profesjonalnych zapaśników. Bycie wrestlerem to jego życiowy cel i Zak jest w stanie wiele zaryzykować, aby spełnić swój sen. Sokół z masłem orzechowym to klasyczne amerykańskie kino drogi, pierwszorzędny film przygodowy, w którym jego główny bohater poznaje na swojej drodze prawdziwych przyjaciół, których mu dotąd tak w życiu brakowało.


          The Peanut Butter Falcon jest komediodramatem, który wspólnie napisali i wyreżyserowali Tyler Nilson i Michael Schwartz (i dla których jest to jednocześnie pełnometrażowy debiut). Film miał premierę na festiwalu South by Southwest (SXSW) w marcu 2019 roku, gdzie też bardzo przypadł do gustu festiwalowej widowni i otrzymał nawet Nagrodę Publiczności. Po wprowadzeniu na ekrany amerykańskich kin w sierpniu 2019 roku film okazał się niespodziewanym hitem, zarabiając na biletach najwięcej spośród wszystkich niezależnych premier kinowych w USA w całym 2019 roku.


          Zak (świetny Zack Gottsagen) ucieka z domu pomocy społecznej w Karolinie Północnej, aby dostać się na Florydę i zapisać do tamtejszej szkoły dla zapaśników, prowadzonej przez swojego idola o pseudonimie Salt Water Redneck (w tej roli Thomas Haden Church). W ślad za zbiegłym podopiecznym rusza jego opiekunka z ośrodka, Eleanor (Dakota Johnson). Na swojej drodze Zak spotyka innego uciekiniera, Tylera (znakomity Shia LaBeouf), rybaka i poławiacza krabów, który ucieka z kolei przed swoim rozwścieczonym konkurentem w biznesie, Duncanem (John Hawkes), któremu w ramach zemsty puścił z dymem cały krabi interes. Zak i Tyler formują niespodziewaną więź, z której tworzy się niekwestionowana przyjaźń, będąca prawdziwą tarczą ochronną przeciwko wszelkim życiowym przeciwnościom stającym na drodze tych dwojga.


          Sokół z masłem orzechowym niesiony jest przez ekranową chemię, jaką na naszych oczach tworzą Zack Gottsagen i Shia LaBeouf z niemałym udziałem Dakoty Johnson w roli Eleanor, pracownicy społecznej, której naprawdę zależy na losie niepełnosprawnego Zaka. Eleanor znajduje w końcu swojego uciekającego podopiecznego, ale w obliczu przyjaźni, która zrodziła się między Zakiem i Tylerem, czuje się mimowolnie przyciągana i wciągana w ich szalone plany. Na Eleanor działa też w niemałym stopniu flirt ze strony Tylera, który nie zamierza przepuszczać takiej romantycznej okazji. Tyler Nilson i Michael Schwartz napisali scenariusz filmu pod jego głównego aktora, Zacka Gottsagena, którego spotkali na jednym z obozów dla niepełnosprawnych aktorów. Zainspirowani jego historią i pragnieniem zostania pełnoprawnym aktorem, reżyserzy filmu obsadzili go w głównej roli, a jego aktorskie marzenie zamienili w sen filmowego Zaka o zostaniu zawodowym zapaśnikiem. Pomysł znakomicie sprawdził się na dużym ekranie, a Zack Gottsagen dał wyśmienity aktorski popis, rewelacyjnie zgrywając się przed kamerą z Dakotą Johnson oraz Shią LaBeoufem. To nietypowe trio tworzy w The Peanut Butter Falcon swoisty substytut rodziny, której główny bohater nie posiada. Tyler i Eleanor są dla Zaka pierwszymi prawdziwymi przyjaciółmi, stając się tym samym jego rodziną z wyboru. A to najlepszy rodzaj rodziny, jaki może być.


8 grudnia 2019

Luce. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.

         Mamy w Polsce popularne powiedzenie, wedle którego nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. To utarte wyrażenie z niezłym skutkiem można by zastosować do amerykańskiego niezależnego filmu Luce, w którym szczególną nadgorliwością przy wykonywaniu swoich służbowych obowiązków wykazuje się Harriet Wilson (świetna Octavia Spencer), nauczycielka historii w amerykańskiej szkole średniej, która najpierw wynosi na szkolny piedestał swojego pupila, tytułowego Luce’a (znakomity Kelvin Harrison Jr.), aby potem, w przypływie poważnych wątpliwości co do prawdziwych intencji chłopaka, próbować go z tego piedestału strącić. Luce jest najlepszym w szkole uczniem, nie brakuje mu też sprytu oraz inteligencji, a jego uprzywilejowaną pozycję wzmacnia jeszcze fakt, że jako dziecko został przez swoich białych rodziców adoptowany wprost z ogarniętej wojną Erytrei. Nielubiana przez niego nauczycielka historii też jest czarna i ma swoje ugruntowane zdanie o sytuacji czarnych w Ameryce. Początkowa różnica zdań między tymi dwojga przeradza się w otwartą niechęć i walkę o dowiedzenie swojej własnej, prywatnej prawdy. Bo prawda w tym fascynującym psychologicznym thrillerze, jakim jest Luce, ma bowiem więcej niż tylko jedną twarz.


         Luce jest kolejnym frapującym i dającym dużo do myślenia niezależnym filmem, który miał swoją międzynarodową premierę na festiwalu Sundance w styczniu 2019 roku. Reżyserem tego dramatu i psychologicznego thrillera jednocześnie jest pochodzący z Nigerii Julius Onah, który scenariusz do filmu napisał wspólnie z J.C. Lee, autorem oryginalnej sztuki teatralnej, na której oparty jest Luce. Wywodzący się z teatru scenariusz filmu ma świetne dialogi i znakomicie rozpisane pierwszoplanowe postaci, których ścierające się racje oraz osobiste poglądy utrzymają nasze zaintrygowanie aż do samego końca tego przewrotnego moralnie oraz intelektualnie obrazu.


          Amy oraz Peter Edgar (w tych rolach Naomi Watts i Tim Roth) to biała amerykańska para w średnim wieku, mieszkająca w Arlington w Wirginii. Małżeństwo ma adoptowanego syna, tytułowego Luce’a (Kelvin Harrison Jr.), który do Ameryki przybył jako dziecko z ogarniętej wojną Erytrei, gdzie przygotowywany był do roli dziecięcego żołnierza. Po długoletniej terapii wydaje się, że trauma z dzieciństwa Luce’a nie stanowi już dla chłopaka żadnej przeszkody w normalnym życiu, o czym świadczyć mogą znakomite wyniki osiągane przez nastolatka w szkole oraz w sporcie (lekka atletyka), a także jego wybitne zdolności manifestowane w szkolnych debatach na polityczne tematy. Jego nauczycielka historii (rewelacyjna jak zawsze Octavia Spencer) ma jednak poważne wątpliwości co do rzeczywistych intencji chłopaka, po tym jak ten przyjmuje w jednym z klasowych esejów punkt widzenia rewolucyjnego francuskiego pisarza, Frantza Fanona, który postulował stosowanie przemocy w zwalczaniu skutków kolonializmu. Jakby tego było mało, Harriet Wilson znajduje w szkolnej szafce Luce’a nielegalne ognie sztuczne, co motywuje ją do wezwania do szkoły matki chłopca. Od tego momentu już do końca filmu obserwujemy powolną eskalację intrygi, która skutecznie utrzyma nas w nerwach na samej krawędzi fotela.


          Poza tym, że jest to imię głównego bohatera filmu, słowo ‘luce’ oznacza światło w języku włoskim, a niektórzy zwracają również uwagę, że to skrót od imienia Lucyfera, Księcia Ciemności... W istocie, zagrany przez Kelvina Harrisona Juniora tytułowy Luce nie jest jednoznaczną postacią, chociaż na początku filmu wydaje się być wzorowym uczniem oraz synem. Luce nie ukrywa przed rodzicami swojej niechęci do nauczycielki historii w swojej szkole, Harriet Wilson, która, jego zdaniem, stygmatyzuje poszczególnych uczniów wedle swoich obarczonych stereotypami przekonań. I tak Luce nie może wybaczyć Harriet tego, że po znalezieniu marihuany w szafce jego klasowego kolegi, od razu wezwała policję, przyczyniając się do tego, że chłopak stracił swoje sportowe stypendium. Luce ma Harriet także za złe, że jego samego wyniosła na szkolny piedestał, jako wzór udanej resocjalizacji oraz społecznej integracji, po tym jak po dziecięcej traumie przeszedł w Ameryce kompleksową terapię pod skrzydłami swoich nowych, białych rodziców. Według Luce’a to kolejny społeczny oraz rasowy stereotyp, którym w ocenie swoich uczniów kieruje się jego nauczycielka. Dla Luce’a nic nie jest takie jednoznaczne i moralnie czarno-białe, jak wydaje się to Harriet. Kiedy więc Luce oddaje nauczycielce prowokacyjny esej, w którym (zgodnie z oryginalnym tematem) broni punktu widzenia francuskiego myśliciela z Martyniki, Frantza Fanona, znanego z obrony przemocy jako formy walki z kolonializmem, Harriet Wilson czuje się poważnie zaniepokojona. Nauczycielka używa też całego dostępnego sobie arsenału, aby obnażyć prawdziwą naturę oraz zamiary wzorowego dotąd ucznia. Siłą filmu jest to, że właściwie do samego końca nie wiemy, po czyjej ze stron powinniśmy się opowiedzieć. Czy Harriet Wilson jest uprzedzona, paranoiczna i zwyczajnie nadgorliwa w doszukiwaniu się winy po stronie swojego niedawnego pupila, czy może zwyczajowy uśmiech oraz pogodna twarz Luce’a to tylko fasada, za którą czają się gniew, wściekłość oraz podwójna gra?


          Takie same pytania jak widzowie zadają sobie także rodzice samego Luce’a, świetnie i w sposób niezwykle zniuansowany zagrani przez Naomi Watts oraz Tima Rotha. Istnieje między nimi również wyraźne pęknięcie odnośnie wiary w prawdomówność własnego syna: Peter Edgar jest przekonany, że Luce ma nieczyste sumienie i że najprawdopodobniej nie mówi im całej prawdy, jego żona natomiast jest niezdecydowana, bardziej też skłonna bronić dobrego imienia idealizowanego syna. Gdy jednak nielegalne sztuczne ognie, znalezione w szafce Luce’a, przestają być tylko dowodem w sprawie, a stają się narzędziem vendetty, realizowanej z iście makiaweliczną precyzją, Amy i Peter będą musieli zająć stanowisko i opowiedzieć się po którejś ze stron eskalującego konfliktu. Luce ma do zaoferowania jeszcze wiele pobocznych wątków, które składają się na frapujący finał, w którym nic nie jest takie, jakie wydawało się na samym początku seansu. Granice dobra i zła ulegają zatarciu, a z tak powstałej moralnej szarości wyłania się, niczym z gęstej mgły, wielki znak zapytania, czy aby to nie padliśmy ofiarą wyrafinowanej manipulacji???


24 listopada 2019

The Farewell (Kłamstewko). Oparte na prawdziwym kłamstwie.

          W Kłamstewku następuje zderzenie dwóch kultur: chińskiej i amerykańskiej. Wychowana w Stanach Zjednoczonych Billi (Awkwafina) nie może pogodzić się z faktem, że jej żyjąca w Chinach babcia jest okłamywana przez całą rodzinę odnośnie stanu swojego zdrowia. Nai Nai (świetna Zhao Shuzhen) umiera na nowotwór płuc nic o tym nie wiedząc, albowiem najbliższa rodzina i lekarze trzymają diagnozę w ścisłej tajemnicy przed staruszką, a wszystko to w trosce o jej samopoczucie i z obawy o przyspieszenie nieuniknionego losu. Aby rozrzucona po całym świecie familia Nai Nai mogła ją zobaczyć po raz ostatni i w ten sposób pożegnać się z seniorką rodu, nie zdradzając jednocześnie prawdziwego powodu wizyty, organizowane w Chinach jest wesele jednego z wnuków staruszki, na które ściągają wszyscy bliscy kobiety, na czele z jej amerykańską wnuczką, Billi, która z rodzinnym kłamstwem ma największy problem. Kłamstewko w lekki i komediowy sposób opowiada o sprawach największej wagi, o rodzinnych więzach, miłości i przede wszystkim o krańcowo różnym podejściu do choroby oraz śmierci w kulturach Wschodu i Zachodu.


          Komediodramat The Farewell oparty jest na rzeczywistym kłamstwie w rodzinie Lulu Wang, reżyserki i autorki filmowego scenariusza, której własna babcia stała się przedmiotem tak wyrafinowanego oszustwa. Kłamstewko jest amerykańsko-chińską koprodukcją, która w inteligentny sposób zderza ze sobą zasadnicze różnice kulturowe pomiędzy krajem przodków reżyserki, Chinami, a amerykańską kulturą, w której Lulu Wang wychowywała się od dziecka. Obraz pokazany został na Sundance Film Festival w styczniu 2019 roku, walcząc tam w głównym konkursie dramatycznym. Kłamstewko stało się prawdziwym objawieniem tego festiwalu i bez dwóch zdań jednym z najlepszych niezależnych filmów 2019 roku.


          Rodzice Billi (znana głównie z komediowych ról Awkwafina) nie chcą zabrać ze sobą córki w podróż z Ameryki do Chin, obawiając się, że bardzo emocjonalna w obejściu Billi zdradzi od razu rodzinny sekret o prawdziwym stanie zdrowia babci Nai Nai (Zhao Shuzhen). Billi jedzie jednak do Chin na wesele swojego kuzyna, które jest tylko pretekstem dla całej rodziny do zobaczenia się po raz ostatni z umierającą na raka płuc staruszką. Nie wiedząca nic o prawdziwym stanie swojego zdrowia Nai Nai jest źródłem nieustannego komizmu w filmie, pomimo wieku bowiem i pogarszającej się kondycji, seniorka rodu tryska wprost energią oraz życiową witalnością. Nie brakuje jej też dobrego humoru, którym bez przerwy rozkręca towarzystwo i przyćmiewa minorowe miny członków swojej familii.


          Lulu Wang w Kłamstewku osiąga perfekcyjny balans między komedią a dramatem, lekko i z werwą opowiadając o trudnych sprawach, z uśmiechem oraz pogodą ducha traktując o chorobie i groźbie śmierci najbliższej osoby. W The Farewell jest też umieszczony niewyobrażalnie silny ładunek melancholii, który eksploduje z całą mocą w poruszającym do łez finale filmu. Melancholia Kłamstewka nie bierze się tylko z moralnego dylematu członków rodziny, oszukujących rozmyślnie swoją ukochaną matkę, siostrę i babcię. Do smutku oraz zadumy nastraja sama idea powrotu do szybko zmieniających się Chin, z których rodzina Nai Nai wyemigrowała albo do Japonii, albo do Ameryki (jak w przypadku rodziców Billi). Wydaje się, że świat wspomnień z dzieciństwa umrze niebawem wraz z odchodzącą seniorką rodu, która wydaje się jedynym stałym i niewzruszonym punktem w tym krajobrazie postępu oraz ekonomiczno-kapitalistycznej przemiany nowoczesnych Chin. Zagubiona w tych nowych Chinach wydaje się być przede wszystkim zagrana przez Awkwafinę Billi, która wychowana w Nowym Jorku od wczesnego dzieciństwa, nie potrafi już mentalnie odnaleźć się w kraju swoich przodków, z którego emigrowała z rodzicami jako kilkuletnia zaledwie dziewczynka. Interakcje Billi z babcią Nai Nai to jeden z najmocniejszych atutów Kłamstewka: pełna energii i pozytywnego humoru staruszka jest jedynym ogniwem łączącym dorosłą Billi z jej dziecięcym wspomnieniem Chin oraz dawnego, nieistniejącego już domu. Jako ulubiona wnuczka babci, Billi ma podwójnego moralnego kaca z powodu kłamstwa, jakim karmiona jest niczego nieświadoma Nai Nai.


          Znakomity film Lulu Wang osiąga godną podziwu maestrię w przedstawieniu różnic kulturowych pomiędzy Ameryką a Chinami, nie uciekając się leniwie do powszechnie znanych klisz oraz stereotypów. Billi musi zmierzyć się z faktem, że w Chinach pojedynczy człowiek stanowi bardziej część większej całości niż indywidualny byt, od którego wszystko zależy. Stąd też między innymi wynika zatajenie prawdy przez rodzinę w stosunku do chorej Nai Nai: odmawianie staruszce prawa do indywidualnej prawdy ma się przełożyć na ogólny dobrostan całej rodziny, która o wiele bardziej skorzysta na błogiej niewiedzy energicznej staruszki niż na przedwczesnym wpychaniu jej do grobu zabójczą samą w sobie informacją o jej śmiertelnej chorobie. W Ameryce takie ukrywanie prawdy o stanie zdrowia byłoby nie tylko nie do pomyślenia, ale w ogóle wbrew prawu. W Chinach jest to część ogólnie przyjętej tradycji w myśl przekonania, że to nie sam nowotwór zabija pacjenta, ale raczej strach przed nim. Fascynujące jest też przyglądanie się bohaterom Kłamstewka przy stole, gdy tak jedzą, wymieniają między sobą uwagi i przede wszystkim wiele mówiące spojrzenia, które przy chińskim stole zastępują często dyskusję na wrażliwe tematy. Przemilczenia, niedopowiedzenia i pełne emocjonalnego ładunku spojrzenia to dominanta w chińskiej rodzinie Billi, której amerykańska dusza od podstaw uczy się przy tym stole kultury przodków.


10 listopada 2019

Late Night. Kobiety w męskim klubie.

          Świat nocnych talk-show'ów to niemalże ekskluzywnie domena męskich prowadzących. Biali mężczyźni odpowiadają też głównie za pisane dla gospodarzy monologi oraz wszystkie pojawiające się w tego typu programach żarty. W filmie Late Night autorka scenariusza, Mindy Kaling, czerpie z własnego bogatego doświadczenia komediantki próbującej się odnaleźć w typowo męskim światku talk-show’owej rozrywki. Aktorka i komiczka nie tylko napisała scenariusz tej komedii, ale również zagrała w niej jedną z dwóch głównych ról: jej Molly to kolorowa kobieta i wielka fascynatka talk-show od dekad prowadzonego przez Katherine Newbury (znakomita rola Emmy Thompson). Kiedy słupki oglądalności programu charyzmatycznej pani Newbury dramatycznie pikują, a ona sama ma zostać niebawem zastąpiona ‘świeżą krwią’, zagrana przez Mindy Kaling Molly zostaje przyjęta do twórczego zespołu, aby ulepszyć program, poprawić jego oglądalność i przede wszystkim ocalić skórę oraz posadę nieprzystępnej prowadzącej. Emma Thompson przebija nawet Meryl Streep w Diabeł ubiera się u Prady w swoim wcieleniu zimnej suki u władzy.


         Komedię Late Night wyreżyserowała Nisha Ganatra do scenariusza Mindy Kaling. Obie panie mają hinduskie korzenie, a Mindy Kaling zasłynęła wcześniej w telewizji jako twórczyni, producentka i aktorka w tak kultowych serialach komediowych jak amerykańskie Biuro (The Office, 2005-2013) oraz Świat według Mindy (The Mindy Project, 2012-2017). Kaling wykorzystała swoje prywatne doświadczenie w tworzeniu telewizyjnej komedii (była też stażystką w nocnym talk-show Conana O’Briena), pisząc bardzo zabawny, niezwykle satyryczny i subtelnie subwersywny scenariusz do Late Night. Obraz miał swoją światową premierę w styczniu 2019 roku na festiwalu Sundance, a od września tego roku jest dostępny w streamingu na Amazon Prime Video.


          Katherine Newbury (fenomenalna Emma Thompson) jest w nie lada tarapatach. Prowadzony przez nią od kilku dekad nocny talk-show dramatycznie traci na oglądalności, a ona sama ma niebawem zostać zastąpiona w roli gospodarza programu przez dużo młodszego komika (Ike Barinholtz), znanego z niewybrednych dowcipów i ogólnie kloacznego humoru. Katherine ma swoje standardy, poniżej których nie zamierza schodzić, nie ma zamiaru również tak łatwo się poddawać i postanawia zawalczyć o transformację swojego talk-show. Ma jej w tym wybitnie pomóc dywersyfikacja w miejscu pracy, rozbicie całkowicie męskiego środowiska autorów monologów i przede wszystkim przyjęcie w ich szeregi Molly Patel (Mindy Kaling), pierwszej kobiety (na dodatek kolorowej) w tymże gronie. Pomimo najlepszych chęci i komediowego zacięcia, Molly będzie jednak zawsze miała pod górkę w męskim otoczeniu i pod butem nielubiącej kobiet szefowej.


          Świeżość i oryginalność Late Night zasadza się na idei wprowadzenia dwóch nietuzinkowych kobiet do specyficznie męskiego towarzystwa nocnych talk-show. Po pierwsze: osoba prowadzącej, zagrana brawurowo przez Emmę Thompson, to figura właściwie niespotykana w tym świecie. Katherine Newbury prowadzi swój program już kilka dekad, zdobyła niezliczoną liczbę nagród Emmy i wciąż trzyma się swoich wysokich standardów, omawiając głównie bieżące sprawy polityczne, a całkowicie odrzucając to, co się dzieje w mediach społecznościowych oraz w Internecie (memy i popularne klipy). Do swojego talk-show Katherine zaprasza sędziów, polityków oraz aktywistów, trzyma się natomiast z dala od bijących rekordy popularności stand-up’owych komików i narzucających trendy youtuberów. Nic dziwnego zatem, że słupki oglądalności jej programu sięgają dna, a ona sama ma zostać wkrótce zastąpiona przez jednego z tych popularnych komików, którzy nie mają za grosz klasy, opowiadając głównie żenujące fekalno-sprośne dowcipasy. Klasa i wysoki standard to nie jedyny problem Katherine. Jak w jednej scenie mówi jej wprost nowo przyjęta Molly, Katherine jest zbyt biała i zbyt stara, żeby móc z powodzeniem konkurować w świecie nocnej rozrywki. Poza tym wszyscy odpowiedzialni za jej monologi autorzy to biali mężczyźni, w zbliżonym wieku i o podobnym poczuciu humoru. Remedium na wszystkie bolączki talk-show Katherine ma być różnorodność, a ludzką twarzą tej różnorodności staje się świetnie zagrana przez samą Mindy Kaling Molly.


          Molly Patel jest drugą, obok prowadzącej, outsiderką w zdominowanym przez mężczyzn świecie telewizyjnej nocnej rozrywki. Molly nie ma żadnego doświadczenia i została przyjęta do programu tylko dlatego, że Katherine wyraźnie zażądała zatrudnienia kobiety, tak aby wszystko ładniej wyglądało na papierze. Tajemnicą Poliszynela pozostaje również fakt, że gospodyni talk-show nie lubi kobiet i się nimi nie otacza. Molly potrafi być jednak bezczelna i namolna, wykorzystuje również swoje przeszłe doświadczenie pracy w fabryce jako kontroler jakości… Idąc za jej sugestiami, Katherine otwiera się na młodszą populację, zapraszając do swojego talk-show popularnych youtuberów, influencerów i trendsetterów, jak również włączając do swoich monologów bardziej kontrowersyjne żarty. Late Night oferuje nam przednią rozrywkę i ostre żarty, nie brakuje również licznych zwrotów akcji, jako że Katherine Newbury będzie musiała walczyć o utrzymanie swojej posady zębami i pazurami, do czego jest jak najbardziej zdolna - ten talk-show to w końcu dzieło jej życia. Poza znakomitymi kreacjami Emmy Thompson oraz Mindy Kaling, mamy w filmie pierwszorzędną obsadę drugiego planu, występują między innymi: Amy Ryan (szefowa Katherine), John Lithgow (jako mąż Katherine) oraz Hugh Dancy, Reid Scott, Denis O’Hare i John Early jako podwładni głównej bohaterki. W centrum obrazu pozostają jednak dwie bardzo różne kobiety, które choć zupełnie do siebie niepodobne oraz nieprzystające, potrafią połączyć siły i rozbić męską dominację.


28 października 2019

The Art of Self-Defense (Sztuka samoobrony). Chcę być tym, co mnie przeraża.

          Casey (Jesse Eisenberg) jest nieśmiałym księgowym, który pewnej nocy pada ofiarą brutalnego ataku zamaskowanych motocyklistów. Aby poczuć się bezpieczniej i nabyć podstawowych umiejętności samoobrony, Casey zapisuje się na kurs w szkole karate, prowadzonej przez charyzmatycznego Sensei (Alessandro Nivola w tej roli). Casey pragnie wyzwolić się ze swojego strachu i swoich słabości, stając się w pewnym sensie tym, czego najbardziej się boi – tą ciemną cząstką siebie, która potrafi rozsmakować się w agresji oraz pełnej kontroli nad innymi. Sztuka samoobrony jest czarną komedią, która po wielokroć zaskakuje i myli tropy, pokazując, że nawet najsłabsi oraz najbardziej niewinni z nas także mają swoją mroczną stronę.


       The Art of Self-Defense jest drugim pełnometrażowym filmem fabularnym reżysera Riley Stearns’a, który w 2014 roku debiutował autorskim Faults, w którym jedną z głównych ról zagrała jego ówczesna partnerka, aktorka Mary Elizabeth Winstead. Tak samo jak w przypadku swojego poprzedniego obrazu, Riley Stearns napisał scenariusz i zarazem wyreżyserował Sztukę samoobrony, pokazując ją po raz pierwszy na festiwalu South by Southwest w Austin (Teksas) w marcu 2019 roku. Podobnie jak bardzo dobry Faults, poprzedni film reżysera, The Art of Self-Defense jest czarną komedią z kryminalnym wątkiem, która bardzo sprytnie potrafi podważyć nasze oczekiwania i zaskoczyć nas w tak intrygujący sposób, że jeszcze długo po obejrzeniu filmu będziemy zastanawiać się nad sztuką manipulacji zarówno samego reżysera, jak i jego filmowych bohaterów.


          Na samym początku Sztuki samoobrony jego główny bohater, zagrany przez Jesse’go Eisenberga Casey, jawi nam się jako kruchy, bezbronny i krańcowo zahukany księgowy, który nie potrafi postawić się swojemu szefowi ani kolegom z pracy, a w momencie bycia zaatakowanym przez zamaskowanych przestępców dobrowolnie i bez choćby cienia walki oddaje im swój portfel. Spowodowana napadem trauma motywuje Casey’go do przedsięwzięcia kroków w celu zwiększenia poczucia własnego bezpieczeństwa i tak oto nasz bohater ląduje w szkole karate, prowadzonej przez wymagającego oraz oddanego swojej profesji Sensei (bardzo przekonujący Alessandro Nivola). Pozory w filmie Riley Stearns’a mylą i to nie jeden raz, więc przygotujmy się na liczne zwroty akcji oraz ogólnie subwersywny charakter filmu.


         Subwersja to najlepsze słowo na określenie podstawowej jakości, jaką niesie ze sobą Sztuka samoobrony. Ta czarna komedia z kryminalnym podkładem traktuje w pierwszym rzędzie o toksycznej męskości, którą definiuje przemoc oraz agresja. Prawie wszyscy bohaterowie filmu to mężczyźni, których rozpiera testosteron oraz poczucie własnej siły i ważności. Jedyną właściwie kobietą w Sztuce samoobrony jest Anna (Imogen Poots), która jednak aby przetrwać w szkole karate jako uczennica i trenerka musi być równie bezwzględna oraz twarda, jak otaczający ją zewsząd mężczyźni. Anna potrafi niejednokrotnie w swojej wytrwałości i w poświęceniu dla sztuk walki przewyższyć swoich kolegów po fachu, co jednak wcale nie niweluje jej podrzędnego statusu w oczach Sensei, dla którego bez względu na wszystkie osiągnięcia już na zawsze pozostanie kobietą, a to kluczowa przeszkoda w dostąpieniu najwyższego wtajemniczenia w prowadzonej przez niego szkole. Seksizm oraz męski szowinizm granego przez Nivolę Sensei to tylko czubek góry lodowej jego rozlicznych grzechów i grzeszków.


          Gdy Casey trafia do szkoły mistrza Sensei, w bardzo szybkim tempie nabiera pewności siebie i poczucia własnej wartości, tak że wkrótce karate staje się głównym, jeśli nie jedynym, sensem jego życia. Nasz bohater zaczyna zaniedbywać swoją pracę i, co gorsza, swojego pupila, słodkiego jamnika, którego w przypływie większej dawki testosteronu decyduje się już nie otaczać dotychczasową czułością, bo to przecież przejaw niemęskiej słabości, a na to pod żadnym względem nie może sobie pozwolić świeżo nawrócony adept wschodnich sztuk walki. Casey w pewnym momencie wyraźnie deklaruje, że chce zamienić się w to, co dotychczas go przerażało. I tak z cichego i wystraszonego księgowego Casey zaczyna przeistaczać się w butnego oraz coraz bardziej nieprzewidywalnego karatekę, kultywującego w sobie tę mroczną, agresywną cząstkę, która w każdym z nas odpowiada za to, co pozostaje poza naszą kontrolą i czym łatwo można manipulować. Nieprzewidywalność Sztuki samoobrony bierze się właśnie z manipulacji tej ciemnej strefy naszej psychiki, która bardzo łatwo stać się może obosiecznym mieczem, a manipulujący może szybko zmienić się w zmanipulowanego.


13 października 2019

Midsommar. W biały dzień. Trauma i katharsis.

          Po nocy zawsze nadchodzi dzień, po burzy zazwyczaj wychodzi słońce, po kłótni powinno przyjść pojednanie, po traumie powinno nadejść katharsis. W Midsommar Ariego Astera wszystko dzieje się według planu i zgodnie z wyższym zamysłem. Już pierwsza klatka filmu przedstawia nam jego kompletną historię w formie jednej kolorowej ryciny, wystarczy tylko przyjrzeć się dobrze i odczytać poszczególne figury oraz postaci. Będący twórczym skrzyżowaniem horroru oraz psychologicznego thrillera, jest Midsommar spełnioną opowieścią o rozpadzie związku dwojga ludzi, którego finalna dezintegracja wpisana jest w mechanizm starego pogańskiego kultu, którego cykliczne rytuały odbywają się w skąpanej słońcem Szwecji w samym środku lata raz na 90 lat. Najbardziej zdumiewające w Midsommar jest to, że jak na horror wszystkie przerażające sceny odbywają się w biały dzień i na oczach wszystkich…


         Ari Aster zapisał się już na dobre w historii horroru swoim poprzednim dziełem, czyli filmem Dziedzictwo. Hereditary z 2018 roku. Rok 2019 przyniósł kolejny niecodzienny horror, napisany i wyreżyserowany przez tego wybitnego twórcę. Wypuszczony komercyjnie z początkiem lipca 2019 roku Midsommar. W biały dzień jest propozycją dla tych, którzy uwielbiają soczyste psychologiczne dramaty/thrillery, przystrojone w szaty wysublimowanego i nieoczywistego horroru. Nie brakuje w tym filmie grozy oraz przerażenia, ale to trauma i następujące po niej oczyszczenie znajdują się w centrum uwagi reżysera.


          Związek Dani (wyśmienita Florence Pugh) oraz Christiana (Jack Reynor) naznaczony jest napięciem i brakiem satysfakcji. Dotknięta niedawną rodzinną traumą Dani szuka emocjonalnego wsparcia u partnera, którego ten nie jest w stanie jej zapewnić. I wtedy para decyduje się na podróż z USA do odległej Szwecji na obchody letnich uroczystości pogańskiej wspólnoty, a wszystko to na zaproszenie Pelle (Vilhelm Blomgren), przyjaciela stamtąd się wywodzącego. Poza tą trójką w podróż udają się jeszcze dwaj przyjaciele Christiana z jego antropologicznych studiów: Josh (William Jackson Harper) oraz Mark (Will Poulter). Eskapada do małej wioski w Szwecji ma być oderwaniem się od codziennych problemów i okazją do przyjrzenia się lokalnym rytuałom przez głodnych wiedzy oraz wrażeń studentów antropologii. Amerykańscy turyści dostaną znacznie więcej atrakcji niżby sobie sami życzyli.


          We wcześniejszym Hereditary niezapomniany aktorski popis dała nam fenomenalna Toni Collette. To samo w Midsommar robi młoda Florence Pugh (znana wcześniej choćby z Lady Macbeth), która jako Dani Ardor tworzy centralną dla filmu kreację naznaczonej rodzinną traumą i obarczonej niekochającym ją partnerem heroiny, która w finale obrazu znajduje swoją zemstę oraz swoje katharsis jednocześnie. Podobnie jak reszta bohaterów Midsommar Dani jest tylko pionkiem na wielkiej szachownicy, na której gra toczy się między starymi i pierwotnymi siłami, domagającymi się rytuału oraz ofiary. Dani jest jednak dla całej historii jedną z kluczowych figur, początkowo nieświadomą, bierną i zaślepioną bólem, potem coraz bardziej pociąganą przez pogańskie kulty mieszkańców szwedzkiej wioski, wreszcie aktywną uczestniczką finalnego rytuału. Niezwykle naturalistycznie zagrana przez Florence Pugh Dani jest jedyną postacią w Midsommar, która przejmuje pewną formę kontroli nad tym, co jej się przydarza, a przynajmniej ma możliwość podjęcia kluczowej decyzji, od której będzie zależeć jej dalsze życie. Pozostali bohaterowie tej opowieści, na czele z Christianem (Jack Reynor), jej niedobranym partnerem, są zwykłymi pionkami w grze, ofiarą całopalną składaną na przebłaganie starych bóstw.


          Tworząc scenariusz do Midsommar. W biały dzień Ari Aster zainspirował się bolesnym końcem swojego długoletniego związku, a forma horroru to tylko zewnętrzna powłoka dla osobistego dramatu wewnątrz. Kontrasty i paradoksy są w Midsommar częste: horror ma w tym filmie miejsce w biały dzień, na oczach wszystkich, a psychologiczny thriller kończy się zaskakującym happy endem, aczkolwiek takim, w którym ktoś musi umrzeć, aby ktoś inny mógł żyć, a przedustanowiona harmonia została zachowana. Hereditary był rodzinną psychodramą rozegraną w klaustrofobicznym środowisku pojedynczego domostwa. Midsommar jest w tym sensie przeciwieństwem swego poprzednika – tutaj jasność neguje ciemność, a agorafobia zajmuje miejsce klaustrofobii. W Midsommar nie ma gdzie się ukryć, nie ma dokąd uciec, nie ma też żadnych cieni czających się w zakamarkach pogrążonego w mroku domu. W tym filmie słońce prawie w ogóle nie zachodzi, jasność jest wręcz oślepiająca, a prawdziwy horror rozgrywa się w umysłach bohaterów.



29 września 2019

Miss Stevens. Nauczycielka, opiekunka, przyzwoitka...

          Miss Stevens to jeden z tych małych, niezależnych filmów, które choć może nie odkrywają na nowo koła, ale za to w szczery i wzruszający sposób opowiadają o zwykłych ludziach oraz ich skomplikowanych często emocjach. Tytułowa bohaterka filmu to 29-letnia nauczycielka angielskiego w amerykańskim liceum (bardzo udana rola Lily Rabe), która w pewien weekend musi zabrać trójkę swoich uczniów na teatralny konkurs dramatyczny do Kalifornii. Podopieczni panny Stevens to nietuzinkowi nastolatkowie, nad którymi opieka może przysporzyć nie lada problemów. Zwłaszcza Billy (świetny Timothée Chalamet) to nie byle wyzwanie: cierpiący na chorobę dwubiegunową chłopak postanawia odstawić swoje leki, bo widzi w pannie Stevens bratnią duszę, która cierpi tak samo jak on.


          Miss Stevens jest reżyserskim debiutem Julii Hart, która wspólnie z Jordanem Horowitzem (producentem La La Land) napisała też scenariusz filmu. Komediodramat pokazano po raz pierwszy na festiwalu SXSW (South by Southwest) w marcu 2016 roku, na którym to odgrywająca główną rolę w filmie Lily Rabe odebrała nagrodę za swoją aktorską kreację. Poza Lily Rabe na uwagę w Miss Stevens zasługuje w szczególności młody Timothée Chalamet, dla którego rola w tym filmie była jedną z pierwszych prób jego niezaprzeczalnego aktorskiego talentu. Wkrótce po tym występie Chalamet wcielił się w niezapomnianego Elio z Call Me by Your Name (Tamte dni, tamte noce) Luki Guadagnino.


          Rachel Stevens (Lily Rabe) jest młodą nauczycielką angielskiego w liceum. Ma 29 lat i żyje sama, aczkolwiek od pierwszej właściwie sceny filmu wiemy, że coś jest nie tak i że w życiu panny Stevens całkiem niedawno zaszły jakieś dramatyczne zmiany. Okazją do zaglądnięcia głębiej w jej psyche jest teatralny konkurs dramatyczny, na który nasza bohaterka zabiera jako opiekunka trójkę swoich licealnych uczniów: ambitną i wygadaną Margot (Lili Reinhart), nie mniej asertywnego Sama (Anthony Quintal w roli całkowicie zdeklarowanego geja) oraz przygaszonego Billy’ego (Timothée Chalamet). Dwudniowa wycieczka do Kalifornii stanie się dla tej czwórki okazją do zmierzenia się z całym spektrum kłębiących się wewnątrz, a dotąd nie wyrażonych emocji.


          Pierwsza scena Miss Stevens nadaje ton całemu filmowi: Rachel siedzi na widowni teatru długo po tym, jak wszyscy pozostali opuścili audytorium po zakończonym spektaklu, jest wyraźnie wzruszona i poruszona. Jesteśmy pewni, że to nie tylko miłość do sztuki jest powodem tego wzruszenia, ale do połowy filmu właściwie nie wiemy, jakie życiowe doświadczenie stoi za tym nagłym przypływem emocji. Możemy się tylko domyślać, że to bolesne i dramatyczne w skutkach wydarzenie kształtuje zachowanie naszej heroiny, albowiem to smutek oraz poczucie straty malują się najczęściej na twarzy grającej pannę Stevens Lily Rabe. Wycieczka do Kalifornii z grupką bystrych i elokwentnych uczniów zamienia początkowo smutek Rachel na uczucie rezygnacji, ale także rozdrażnienia. Tak jest do momentu, gdy grany przez Timothée Chalameta Billy zauważa w pannie Stevens pokrewną duszę i zaczyna zwracać się do niej po imieniu, a nawet prowokuje ją do intymnych wyznań. I tak nasza bohaterka z nauczycielki zamienia się w opiekunkę, a z opiekunki w przyzwoitkę, która musi mieć się na baczności wobec awansów nieletniego podopiecznego…


          Reżyserski debiut Julii Hart jest filmem cichym, wyważonym, którego efekt jest długofalowy. Obraz zapada w pamięć, tak jak zapadają w pamięć jego wyraziści bohaterowie. Nie mamy tu fabularnych fajerwerków, dramatycznych zwrotów akcji, traumatycznych sekretów zbyt strasznych, aby w ogóle mogły zostać pojęte przez nieprzygotowanego na takie rewelacje widza. W Miss Stevens mamy za to prostą historię i kilkoro sympatycznych bohaterów, na których twórcy tej opowieści patrzą z troską oraz zainteresowaniem. Niuans jest kluczem do zrozumienia i odpowiedniego wczucia się w Miss Stevens. W filmie najbardziej liczą się bowiem te drobne rzeczy: pojedyncze słowa oraz gesty, nieporozumienia i niedopowiedzenia, momenty całkowitej ciszy, słowa nigdy niewypowiedziane, ale także wiele mówiące spojrzenia. W wielkim skrócie: wszystko to, za co kocham niezależne kino.