28 czerwca 2014

What Maisie Knew (Co wiedziała Maisie). Henry James bez kostiumu.


          Odświeżający to zabieg spojrzeć na świat z perspektywy dziecka. Jeszcze bardziej fascynujące jest zobaczyć dorosłych widzianych oczami ich własnych dzieci, bez nabywanej z wiekiem protekcjonalności, za to z niewinnym zaciekawieniem oraz naiwną próbą zrozumienia ich zachowań. W rewelacyjnym filmie What Maisie Knew za przewodniczkę po niezrozumiałym i chaotycznym świecie dorosłych służy nam tytułowa bohaterka, mała Maisie. To właśnie za jej sprawą oglądamy zmierzch nieudanego związku jej rodziców i razem z nią stajemy w roli bezradnych świadków tego, co nie miało prawa się udać.


          What Maisie Knew (Co wiedziała Maisie) to uwspółcześniona adaptacja znanej i cenionej powieści Henry’ego Jamesa z 1897 roku. Film został nakręcony przez reżyserski duet Scott’a McGehee oraz Davida Siegel’a, znanych m.in. z wyreżyserowania znakomitego dramatu kryminalnego The Deep End (Na samym dnie) z Tildą Swinton w roli głównej. Obraz What Maisie Knew zadebiutował na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto we wrześniu 2012 roku. W stosunku do literackiego pierwowzoru film przenosi opowieść z Londynu końca XIX wieku do współczesnego Nowego Jorku, zmieniono także zawody rodziców małej Maisie, tak poza tym jednak ekranizacja pozostaje wierna duchowi powieści Henry’ego Jamesa.


          Centralną postacią opowieści jest mała Maisie (świetna Onata Aprile). Dziewczynka zmuszona jest obserwować rozkład małżeństwa swoich rodziców- rockowej piosenkarki Susanny (Julianne Moore) oraz handlarza dziełami sztuki Beale’a (Steve Coogan). Przy okazji walki o opiekę nad dzieckiem Susanna i Beale wykorzystują bezpardonowo małą Maisie w próbach zdyskredytowania siebie nawzajem. Nieodpowiedzialność oraz egocentryzm rodzicieli Maisie wciąga w ich wzajemne rozgrywki postronne osoby. I tak ojciec dziewczynki poślubia jej dotychczasową nianię Margo (Joanna Vanderham), głównie w celu znalezienia dla córki adekwatnej opiekunki. Susanna w odpowiedzi wychodzi za mąż za swojego znajomego-barmana Lincolna (Alexander Skarsgård), również, jak sama twierdzi, w trosce o dobro dziecka. Mała Maisie powoli zaczyna tracić wszelki kontakt z rodzicami, którzy w pogoni za zawodową karierą starają się przerzucić odpowiedzialność za opiekę nad córką na osoby trzecie. W finale, paradoksalnie, taka taktyka dysfunkcyjnych rodzicieli wychodzi jednak naszej małej bohaterce na dobre, Maisie znajduje bowiem parę czułych i opiekuńczych ludzi, przy których wreszcie ma szansę na normalne dzieciństwo.


          Co wiedziała Maisie to kolejny film niezależnych filmowców Scott’a McGehee oraz Davida Siegel’a, w którym autorzy oferują nam współczesną reinterpretację istniejącej już opowieści. W przypadku ich poprzedniego dzieła, wspomnianego już obrazu The Deep End, mieliśmy do czynienia z remake’iem klasyki kina noir z 1949 roku. W odniesieniu do What Maisie Knew dostajemy adaptację powieści, bardzo popularnego skądinąd wśród filmowców, Henry’ego Jamesa. To co odróżnia ekranizację Jamesa w ramach amerykańskiego kina offowego od znanych jego adaptacji mainstreamowych-autorstwa choćby Jamesa Ivory, Agnieszki Holland czy Jane Campion-to fakt, że Amerykanie całkowicie odrzucają kostiumowy sztafaż, przenosząc opowiadaną historię do teraźniejszości. W ten oto sposób jeszcze dobitniej udaje im się podkreślić, że proza tego amerykańskiego pisarza ani trochę się nie zestarzała. 


          Kostiumy, wystawna scenografia to z pewnością nie jest domena niskobudżetowego z zasady kina niezależnego. Całkowite odrzucenie tego kosztownego balastu przyniosło w przypadku What Maisie Knew ponowne odkrycie uniwersalnego wymiaru powieści Jamesa. Odgrywająca rolę matki małej Maisie, Julianne Moore w wywiadzie zdradziła, że kreując postać Susanny inspirowała się  macierzyńskimi doświadczeniami współczesnych gwiazd rocka, jak Patti Smith czy Courtney Love. Wypowiedź ta tylko potwierdza fakt, że dzieło Scott’a McGehee oraz Davida Siegel’a jest ponadczasową opowieścią rodem z XIX wieku, doskonale wpisaną w teraźniejszy kontekst. Amerykańscy reżyserzy poprzez reafirmację nowatorskości narracyjnego zabiegu Jamesa (przedstawienie opowiadanej historii z perspektywy dziecka) i powtórzenie tego chwytu w swoim filmie udowodnili przy okazji kluczową przewagę niezależnych produkcji nad obrazami z wielkich studiów filmowych. Przewaga ta zasadza się na świeżości spojrzenia i na odczytaniu historii w duchu teraźniejszych doświadczeń. I co bardzo istotne, spojrzenie to zazwyczaj nie jest zaciemnione przez nadmierną wystawność produkcji, mającej przede wszystkim cieszyć oko, a często nie pozostawiającej niestety żadnej pożywki dla umysłu.


21 czerwca 2014

The Deep End (Na samym dnie). Melodramat w cieniu kryminału.


          Mało jest filmów kryminalnych w gronie amerykańskich produkcji niezależnych. Czarny kryminał to zdecydowanie domena kina maintreamowego. Jeszcze mniej jest obrazów kryminalnych z silnie rozwiniętym wątkiem melodramatycznym. Film Na samym dnie zgrabnie i fascynująco łączy elementy współczesnego kryminału z subtelnym melodramatem. Nagromadzenie fabularnych przeszkód, wartka akcja oraz uwypuklenie nośnych obecnie wątków obyczajowych czynią z The Deep End film niezwykle przystępny jak na kino offowe.


         Na samym dnie to dzieło reżyserskiego duetu Scott’a McGehee’a oraz Davida Siegel’a. Film zadebiutował na Sundance w 2001 roku i szybko zyskał zainteresowanie w filmowej branży. Obraz jest bowiem ciekawym i dość niekonwencjonalnym remakiem czarnego kryminału The Reckless Moment (1949) w reżyserii Maxa Ophüls’a na podstawie powieści Elisabeth Sanxay Holding. The Deep End jest jednak bardzo luźną adaptacją książki Holding, niewiele też go w zasadzie łączy z filmowym pierwowzorem. Reżyserzy i jednocześnie autorzy scenariusza tak bowiem twórczo poprzesuwali w swoim filmie akcenty, że w finalnym efekcie mamy do czynienia z bardzo uwspółcześnioną wersją kryminalnej historii, w której na pierwszy plan wysuwa się trudna relacja między matką a jej homoseksualnym synem, rzecz nie do pomyślenia, a tym bardziej nie do sfilmowania w obrazie noir z 1949 roku.


          Główną heroiną w Na samym dnie jest Margaret Hall (w tej roli jak zawsze rewelacyjna pod każdym względem Tilda Swinton).  Margaret musi samotnie stawiać czoła wychowaniu trójki dzieci i zajmowaniu się dużym rodzinnym domem, malowniczo położonym nad brzegiem Jeziora Tahoe w Kalifornii. Mąż Margaret jest ciągle nieobecny, pracując w marynarce gdzieś daleko na oceanie. W domu obecny jest też teść Margaret, Jack, ale ten nie może być postrzegany jako realna pomoc w nawale piętrzących się problemów, jakie spadają z dnia na dzień na bohaterkę. Największym zmartwieniem Margaret jest jej najstarszy 17-letni syn Beau (Jonathan Tucker), który nawiązuje niebezpieczną homoseksualną relację ze znacznie starszym od siebie mężczyzną z półświatka Darby’m Reese (Josh Lucas). Kiedy w wyniku nieszczęśliwego wypadku kochanek syna ginie, Margaret, przekonana że odpowiedzialny za tę śmierć jest jej syn, pozbywa się ciała i stara się zatrzeć wszelkie ślady. Wtedy to do jej drzwi puka Alek ‘Al’ Spera (Goran Visnjic), który szantażem stara się wyłudzić od niej pieniądze, grożąc że udostępni odpowiednim organom taśmę obnażającą jednoznaczny charakter relacji jej syna z nieżyjącym Darby’m. Margaret desperacko próbuje chronić syna przed jakimikolwiek zarzutami, co tylko coraz mocniej wikła ją w nakręcającą się samoczynnie kryminalną spiralę.


          Tilda Swinton znakomicie odegrała rolę przypartej do muru, ale niepoddającej się przeciwnościom zdanej tylko na siebie matki (nominacja do Złotego Globu w 2002 roku w kategorii najlepsza pierwszoplanowa aktorka w dramacie). Jej powściągliwe acz uparte dążenie do celu organizuje całą fabułę filmu, sprowadzając pozostałe postaci/aktorów do roli krążących wokół niej satelitów. Złożona, niezwykle silna osobowość Margaret zjednuje jej sympatię samego szantażysty Alek’a Spery, a między dwojgiem antagonistów zaczyna wytwarzać się swoiste pole magnetyczne, co służy wprowadzeniu nieśmiałego, wyjątkowo subtelnie rozegranego wątku melodramatycznego. W warstwie psychologicznej Na samym dnie zbudowany jest na cienkiej sieci niuansów i niedopowiedzeń, a kulminacja filmowego romansu to zaledwie kilka minut fizycznej bliskości w tragicznym kontekście.

          Na szczególną uwagę zasługują też soczyste, bogato nasycone kolorem zdjęcia autorstwa Giles’a Nuttgens’a (nagroda na Sundance). Przeważają zdecydowanie wszystkie odcienie błękitu, bohaterowie dramatu znajdują się przecież ‘na samym dnie’ życiowych zawirowań, a niektórym już nigdy nie będzie dane wypłynąć z powrotem na powierzchnię. The Deep End to ze wszech miar świetny przykład niezależnego kina oferującego nowe, świeże, współczesne odczytanie opowieści z innej epoki. Miarą niezależności tej produkcji jest z pewnością ciekawe poprzestawianie akcentów w narracji oraz subtelna reinterpretacja postaci w duchu iście postmodernistycznym, w której to powoli zacierają się granice płci, orientacji, dobra, zła czy tradycyjnych ról w rodzinie. W rezultacie takiego oto zabiegu wyłania nam się z głębin morskich twór niejednoznaczny, złożony i wielce intrygujący.


14 czerwca 2014

Take Shelter. Przeczucie czy paranoja?


           Take Shelter posiada wszelkie cechy rasowego thrillera, od początku aż do samego końca trzyma widza w pełnym skupienia napięciu. Drugi autorski obraz młodego i szalenie zdolnego reżysera Jeffa Nicholsa (rocznik 1978) łączy to co najlepsze w kinie gatunkowym filmów z suspensem z ostrością spojrzenia oraz bezkompromisowością niezależnej produkcji. Siła Take Shelter tkwi w przeciwstawieniu sobie przeczucia i paranoi. Czego mamy prawo się obawiać, a co już jest pozbawionym wszelkich podstaw urojeniem? Gdzie kończy się atawistyczny niemalże lęk, a gdzie zaczyna choroba psychiczna?


           Film pokazywany był  w 2011 roku najpierw w ramach festiwalu Sundance, a następnie pojechał do Cannes. Jeff Nichols odniósł za jego pośrednictwem pełen sukces artystyczny, co umożliwiło mu w następnym roku pojawienie się po raz kolejny w Cannes, tym razem z filmem Mud (Uciekinier) z 2012 roku, z rewelacyjną główną rolą Matthew McConaughey’ego. Tryumf Take Shelter pozwolił w konsekwencji jego twórcy na przebicie się do nurtu kina mainstreamowego. Jeff Nichols jest kolejnym przykładem utalentowanego reżysera, który po udanym starcie w nurcie amerykańskiego kina niezależnego zaczął kręcić ambitne filmy z dużo większym budżetem i przeznaczone dla dużo szerszej widowni. Takich przykładów będzie w tym miejscu znacznie więcej.


           Take Shelter opiera się zasadniczo na wybitnej kreacji aktora Michaela Shannona, który wciela się w postać Curtis’a, mężczyzny próbującego za wszelką cenę ocalić swoją najbliższą rodzinę przed katastrofą. Curtis ma żonę Samanthę (Jessica Chastain) oraz niesłyszącą małą córkę Hannah (Tova Stewart). Cała trójka mieszka w małym mieście w stanie Ohio, gdzie Curtis pracuje jako robotnik drogowy. Spokój  i względna stabilizacja rodziny zostaje zakłócona przez pogarszający się stan psychiczny Curtis’a. Wszystko zaczyna się od bardzo sugestywnych koszmarów, jakie miewa główny bohater. Śnią mu się mianowicie nadciągające potężne burze/tornada, od których to ludzie i zwierzęta w jego najbliższym otoczeniu zaczynają zachowywać się agresywnie, atakując go w finale. W każdym koszmarze to nadciągające tornado jest sprawcą nieszczęścia, Curtis zaczyna więc obawiać się, że jego sny mogą okazać się prorocze. W trosce o bezpieczeństwo swoje i swoich najbliższych, główny bohater zaczyna rozbudowywać i wyposażać przydomowy schron przeciwburzowy. Napięcie zaczyna rosnąć w miarę jak zwiększa się paranoja Curtis’a, który poza koszmarami zaczyna też miewać złudzenia i halucynacje, wszystko zdaje się zapowiadać nadchodzącą z powietrza katastrofę. A może to tylko choroba psychiczna protagonisty? Poza nim nikt inny bowiem nie słyszy, ani nie widzi zwiastujących nieszczęście znaków na niebie. Podejrzenie jest tym poważniejsze, że matka Curtis’a przebywa w ośrodku dla umysłowo chorych ze zdiagnozowaną schizofrenią paranoidalną...


          Film Nicholsa uwodzi nas bardzo sugestywnym wizualnie portretem człowieka próbującego zapanować nad chaosem nie tylko własnych zmysłów, ale też i zaburzonej świadomości. Wybitna aktorska kreacja Michaela Shannona (znanego m.in. ze świetnej roli w popularnym serialu Boardwalk Empire-Zakazane imperium) buduje na naszych oczach postać twardego, przeciętnego Amerykanina, zmuszonego do zmierzenia się z największą plagą współczesnych Stanów Zjednoczonych. Take Shelter nie jest jednak wysokobudżetową produkcją w rodzaju Twister’a (1996) w reżyserii Jan’a de Bont z Helen Hunt i Bill’em Paxton’em w rolach głównych. Niezależność filmu Nicholsa implikuje komplikację oraz niejednoznaczność. Komplikację nie tyle w warstwie fabularnej obrazu, co w sferze psychologii oraz motywacji protagonisty. I tak, zależnie od punktu widzenia, Curtis może być wzorcowym amerykańskim bohaterem ratującym rodzinę przed nieubłaganym tornadem, ale może też być chorym psychicznie nieodpowiedzialnym tyranem, który niebezpiecznie osuwa się w czeluście paranoi, ściągając za sobą także najbliższych. Dwuznaczność głównego bohatera utrzymuje się do końca filmu, co tylko wzmaga jeszcze ogólne napięcie.


          Jeff Nichols jest jednym z ostatnich przykładów reżysera, który zaczynając od kręcenia niskobudżetowych produkcji niezależnych, przeszedł z powodzeniem do kina wysokobudżetowego, wzbogacając tym samym produkcje mainstreamowe swoją unikalną autorską wizją. W ten oto sposób dołączył on do szerokiego kręgu topowych dziś twórców amerykańskiego kina, których korzenie wywodzą się właśnie z independent cinema. Do tego wyjątkowego grona zaliczają się m.in.: bracia Joel oraz Ethan Coen, Jim Jarmusch, Steven Soderbergh, Richard Linklater, Quentin Tarantino, Robert Rodriguez, Kevin Smith, David O.Russell, Alexander Payne, Wes Anderson, Darren Aronofsky czy Christopher Nolan.


Cytat z filmu: 

Curtis: You think I'm crazy? Well, listen up, there's a storm coming like nothing you've ever seen, and not a one of you is prepared for it.

Curtis: Myślicie, że jestem szalony? No więc posłuchajcie, nadchodzi burza jakiej jeszcze nigdy nie widzieliście i żaden z was nie jest na nią przygotowany.

7 czerwca 2014

The Station Agent (Dróżnik). Tercet egzotyczny.


           Czy są ludzie skazani na samotność? I czy można być całkowicie pogodzonym z perspektywą spędzenia życia w pojedynkę? Dróżnik Thomasa McCarthy’ego wydaje się być filmem, który próbuje zmierzyć się z tego rodzaju pytaniami. Peter Dinklage po raz pierwszy kreuje w nim zapadającą w pamięć postać hardego i samoświadomego karła, nie uginającego się bynajmniej pod ciężarem swojego losu oraz swojej fizjonomii. Wielbiciele telewizyjnego serialu Game of Thrones (Gra o tron) wiedzą doskonale, że temu aktorowi ta sztuka udała się co najmniej dwukrotnie. Odmienna rzeczywistość sceniczna, zupełnie inny gatunek, dwie kompletnie różne opowieści, a jednak dzięki wybitnemu performance’owi Dinklage’a postać Finbar’a McBride’a z Dróżnika ma wiele wspólnego z jego kreacją Tyriona Lannister’a z Gry o tron, i nie chodzi tylko o fakt bycia karłem.


          Dróżnik jest reżyserskim debiutem aktora, reżysera i scenarzysty Thomasa McCarthy’ego. Film spotkał się z niezwykle pozytywnym odbiorem na Festiwalu Filmowym Sundance w 2003 roku, w ramach którego to zdobył nagrodę publiczności, a sam McCarthy otrzymał Waldo Salt Screenwriting Award, przyznawaną na festiwalu dla najlepszego scenariusza. Specjalne wyróżnienie otrzymała też wtedy za swoją rolę w tym filmie aktorka Patricia Clarkson, dla której był to naprawdę dobry rok. Poza Dróżnikiem bowiem Clarkson zagrała równocześnie w dwóch innych, wysoko ocenionych przez krytykę, niezależnych produkcjach; jedną był film Pieces of April (Wizyta u April), a drugą obraz All The Real Girls (Dziewczyny z krwi i kości) w reżyserii Davida Gordona Greena.


          Protagonistą Dróżnika jest Finbar McBride (Peter Dinklage), który przybywa do miejscowości Newfoundland w New Jersey, aby objąć w posiadanie spadek po swoim zmarłym przyjacielu. Spadkiem tym jest domek dróżnika na lokalnej nieczynnej już stacji kolejowej. Finbar decyduje się osiąść w tym miejscu na stałe, poświęcając resztę swojego pustelniczego żywota swej największej pasji-pociągom. Pojawienie się w okolicy Finbar’a wzbudza powszechne zainteresowanie osób w miasteczku, w szczególności zaś drobnego obwoźnego sprzedawcy Joe (Bobby Cannavale). Joe dosłownie umiera z nudów w swojej budce z hot-dogami, więc bez większych zahamowań narzuca się Finbar’owi ze swoim żywiołowym towarzystwem. Nasz bohater poznaje też szybko Oliwię Harris (Patricia Clarkson), kobietę z historią i po przejściach zarazem. Relacje tej trójki zaczynają ewoluować od niepożądanej znajomości w kierunku trudnej przyjaźni, co skutecznie niweczy plan Finbar’a, aby resztę życia spędzić w świętym spokoju na jakimś nikomu nieznanym odludziu (czyli w New Jersey oczywiście)...


          Debiutancki film McCarthy’ego zawdzięcza swój międzynarodowy sukces w pierwszej kolejności intymnemu scenariuszowi. Cóż bowiem może być bardziej intymne niż historia trójki samotników, z których każde żyje w pojedynkę z zupełnie innych powodów. Dróżnik w zadziwiająco naturalny oraz swobodny sposób ukazuje nam jak odrębne, niezależne i wydawałoby się zupełnie do siebie nie przystające życia zaczynają wzjemnie na siebie wpływać, przyciągać się i wreszcie tworzyć niepowtarzalny układ, oparty na przyjaźni oraz zrozumieniu. Niezaprzeczalną zaletą tego obrazu jest przedstawienie zwyczajności (czytaj przeciętności) oraz małych i dużych  ludzkich tragedii w bardzo bezstronny, kameralny wręcz sposób. Dróżnik to jeden z wielu przykładów amerykańskiego indie movie, któremu udało się osiągnąć wrażenie naturalnej, niewymuszonej prostoty, tak trudne do uzyskania w prawdziwym dziele sztuki. Większość współczesnych wielkostudyjnych produkcji nie potrafi nam opowiedzieć prostej historii o samotności, chorobie czy śmierci dziecka bez popadania w patos i pretensjonalność, z rażącymi sztucznością oraz przesadnym wydumaniem dialogami. Całe szczęście dla sztuki filmowej mamy jeszcze kino niezależne, które podejmuje się obecnie opowiadania prostych, zwyczajnych historii bez zadęcia, bez wielkich pretensji, bez zgubnych tendencji do uniwersalizowania za wszelką cenę, za to ze szczególnym wyczuleniem na osobisty, jednostkowy i przez to właśnie niezwykle intymny odbiór ludzkiego losu.


Cytat z filmu:

Finbar McBride: It's funny how people see me and treat me, since I'm really just a simple, boring person.

Finbar McBride: To zabawne jak ludzie na mnie patrzą i mnie traktują, podczas gdy jestem tylko zwykłym, nudnym gościem.