30 października 2016

Juno. Pro-choice i pro-life w jednym.

          Niekwestionowany największy niezależny hit 2007 roku. Juno to komedia o 16-letniej nastolatce, będącej w nieplanowanej ciąży. I jak to często bywa z tym tematem w amerykańskim kinie, miast uderzać w dramatyczno-desperackie tony, otrzymaliśmy w zamian zabójczo śmieszną komedię, która na dodatek jest i szalenie inteligentna, i unika popularnych komediowych stereotypów. Największa w tym zasługa autorki scenariusza, Diablo Cody, która w swoim pierwszym filmowym dziele stworzyła fenomenalne charaktery i niezapomniane dialogi, eksplodujące wręcz humorem oraz ciętością replik. Postać tytułowej Juno w mistrzowskiej kreacji Ellen Page podbiła właściwie serca wszystkich. Jej pyskata i niezależna osobowość zaimponowała obu stronom aborcyjnego konfliktu, zadowalając zarówno zwolenników opcji pro-life, jak i tych będących pro-choice. Czyż można chcieć więcej?


          Juno jest drugim niezależnym dziełem reżysera Jasona Reitmana, autora wcześniejszego Thank You for Smoking (Dziękujemy za palenie). Film miał premierę we wrześniu 2007 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto, gdzie dostał od publiczności owację na stojąco. Scenariusz do Juno napisała Diablo Cody, eks-striptizerka, blogerka oraz początkująca pisarka, dla której był to naprawdę mocny debiut w kinie. Duet Diablo Cody i Jason Reitman stworzyli wspólnie jeszcze jedną świetną komedię, mowa oczywiście o obrazie Young Adult (Kobieta na skraju dojrzałości) z 2011 roku z Charlize Theron w głównej roli. Do dnia dzisiejszego jednak pierwszy scenariusz Diablo Cody do Juno pozostaje jej największym filmowym osiągnięciem, wystarczy tylko dodać, że autorka zdobyła za niego Oscara w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny w 2008 roku. Poza nagrodą Amerykańskiej Akademii Filmowej za scenariusz, obraz został również wyróżniony nominacjami do Oscara w kategorii: najlepszy film, najlepszy reżyser i najlepsza aktorka pierwszoplanowa dla Ellen Page. Nagród i nominacji było oczywiście znacznie więcej na całym świecie.


          16-letnia Juno (fenomenalna Ellen Page) decyduje się na seks ze swoim najlepszym szkolnym przyjacielem, Paulie’m (Michael Cera). Rezultatem jest niechciana ciąża oraz bardzo trudna życiowa decyzja: co dalej zrobić z nieplanowanym dzieckiem? Po wizycie w klinice aborcyjnej Juno decyduje o urodzeniu dziecka i oddaniu go do adopcji. Przy pomocy najlepszej kumpelki Leah (Olivia Thirlby), Juno znajduje kandydatów na adopcyjnych rodziców przez zwykłe ogłoszenie w gazecie. Vanessa (Jennifer Garner) oraz Mark (Jason Bateman) są zamożną parą, od lat bezskutecznie starającą się o potomka. Dla Juno zaś stanowią perfekcyjne wyjście z sytuacji. W swoich wyborach Juno wspierana jest przez swoich całkowicie nieortodoksyjnych rodziców: Mac’a i Bren MacGuff,  świetnie zagranych z komediową werwą przez J.K. Simmonsa i Allison Janney. Właściwie to bardzo trudno wyobrazić sobie rodziców lepszych od tej pary: liberalnej, wyrozumiałej i opiekuńczej zarazem. Jest to kombinacja w stanie naturalnym niemalże niespotykana.


          Źródło ogromnej popularności Juno tkwi w jego odświeżającej, niestereotypowej, wręcz feministycznej perspektywie. Heroiną filmu jest bowiem silna, inteligentna i bardzo rezolutna nastolatka, która samodzielnie podejmuje kluczowe w swoim życiu decyzje, od rodziców oczekując raczej moralnego wsparcia i obecności, a nie rozwiązywania za nią niewygodnych problemów. 16-letnia Juno przyznaje się w pewnym momencie ojcu, że sama jeszcze nie wie do końca kim jest, ale z jej działań i słów możemy łatwo wywnioskować, że doskonale wie, czego chce, a w szczególności czego nie chce. Juno na pewno nie chce w tym wieku dziecka, i trudno jest się jej dziwić. Opcja aborcji pojawia się w filmie na chwilę, ale szybko zostaje przez naszą bohaterkę odrzucona. Jej miejsce zajmuje adopcja, przez co obraz wybiera trzecią drogę, która pozwala mu zjednać sobie przychylność obu zwalczających się współcześnie obozów: pro-choice i pro-life. Takie fabularne rozwiązanie przesądza o sile i komercyjnym sukcesie Juno. Film nie antagonizuje, nie dzieli, nie opowiada się w sposób kategoryczny po jednej ze stron. Jednocześnie jasne jest od samego początku, że dzieło Diablo Cody i Jasona Reitmana jest feministycznym manifestem w obronie samodzielnego wyboru kobiety, jakikolwiek byłby ten wybór. Tak się akurat składa, że decyzja filmowej Juno jest do zaakceptowania po obu stronach barykady. Jest to jednak wybór właśnie, a nie jego brak.


          Nie można sprowadzać Juno do jednego tylko wątku, nie ważne jak wielowymiarowego. Bogaty i oparty na zasłyszanych historiach scenariusz Diablo Cody eksploruje też tematykę dojrzewania i niedojrzałości, wgryzając się niejako głęboko w materię tego, co tworzy ludzkie związki i co decyduje o sile oraz trwałości międzyludzkich więzi. Juno zaludniają soczyste, pełnokrwiste charaktery, pragnące różnych, często sprzecznych ze sobą rzeczy. Kreowana przez Jennifer Garner Vanessa to kobieta sukcesu, która pragnie już tylko macierzyństwa. I nie mamy powodów, żeby nie wierzyć jej matczynym instynktom. Jej mąż Mark (Jason Bateman) łaknie przede wszystkim wolności, jak się okazuje do bycia ojcem jeszcze nie dojrzał, być może nigdy nie dojrzeje. W Juno jedna nieplanowana ciąża stanowi próbę charakteru i więzi dla co najmniej trzech par. W brawurowo zabawnej, komediowej formie rozgrywają się w Juno prawdziwie życiowe, emocjonalne dramaty. Kaliber filmu jest naprawdę bardzo ciężki, a komediowa formuła scenariusza znakomicie pozwala go unieść.


23 października 2016

Thank You for Smoking (Dziękujemy za palenie). Moralnie elastyczni.

          Dziękujemy za palenie jest zjadliwą satyrą na amerykańskie lobby tytoniowe. Talent głównego bohatera filmu, Nicka Naylor’a (Aaron Eckhart), polega na wyśmienitym opanowaniu w praktyce sztuki argumentacji. Biegłość w erystyce czyni z niego idealnego rzecznika lobbującej za papierosami organizacji. Nick Naylor pragnie także być wzorem dla swojego 12-letniego syna, co już wymaga znacznie większego moralnie zaangażowania. Nick stara się pogodzić ze sobą te dwie pozornie skonfliktowane sfery: jego moralna elastyczność w wykonywanej pracy przekłada się na stosowaną wobec syna wychowawczą strategię. W przewrotnym Thank You for Smoking spryt, wygadanie i cyniczne podejście do życia pozwalają wyjść z najgorszych opresji, umożliwiając jednocześnie spłatę hipoteki oraz pozyskanie szacunku własnego dziecka.


          Dziękujemy za palenie jest pełnometrażowym debiutem reżyserskim Jasona Reitmana, który swój pierwszy scenariusz oparł na satyrycznej powieści Christophera Buckley’a z 1994 roku pod tym samym tytułem. Thank You for Smoking został po raz pierwszy pokazany na TIFF (Toronto International Film Festival) w 2005 roku. Film uhonorowany został dwiema nominacjami do Złotych Globów w 2007 roku: w kategorii najlepsza komedia/musical oraz za najlepszą rolę męską dla Aarona Eckharta. Pierwszy film Reitmana od razu niesie ze sobą jego niepodważalny reżyserski styl, który przyniósł temu twórcy międzynarodowe uznanie oraz sukces, potwierdzony później jeszcze takimi dziełami jak Juno z 2007 roku czy Up in the Air (W chmurach) z 2009 roku.


          Nick Naylor (świetnie obsadzony Aaron Eckhart) pracuje jako rzecznik Academy of Tobacco Studies, organizacji zajmującej się tytoniowym lobby w Stanach Zjednoczonych. Nick wydaje się być stworzonym do swojej pracy: jest zaradny, wygadany i inteligentny. Spec od papierosowego lobbingu chce spełniać się również jako ojciec i mentor swojego 12-letniego syna Joey’a (Cameron Bright). Aby spędzić z potomkiem więcej czasu, Nick zabiera syna na swoje biznesowe podróże i spotkania, gdzie mały Joey może zaobserwować stosowane przez ojca zawodowe praktyki. Bliskość oraz towarzystwo ojca stają się dla Joey’a prawdziwą lekcją życiowego przystosowania.


          W Dziękujemy za palenie Jasonowi Reitman’owi udało się zgromadzić całą plejadę aktorskich znakomitości w arcyciekawych drugoplanowych rolach. W rolach dwójki jedynych przyjaciół bohatera filmu obsadzeni zostali Maria Bello oraz David Koechner, przedstawiciele odpowiednio lobby alkoholowego i zbrojeniowego. W trakcie swoich nieformalnych barowych spotkań trójka ta  licytuje się między sobą w kwestii czyj biznes przyczynia się do największej w populacji śmiertelności… W swoim prywatnym gronie lobbyści określają się skrótem MOD, czyli Merchants of Death (handlarze śmiercią). W rolach bezwzględnych zwierzchników Nicka w tytoniowym przemyśle pojawiają się J.K. Simmons oraz wiekowy Robert Duvall, idealni w swoich kreacjach korporacyjnych rekinów-starych wyjadaczy. Pod względem sprytu i przebiegłości nie ustępują protagoniście: próbujący ponownie wprowadzić papierosy do hollywoodzkich superprodukcji Jeff Megall (Rob Lowe) oraz uwodzicielska reporterka Heather Holloway (Katie Holmes), która swoją urodą i machinacjami o mało nie doprowadza naszego bohatera na skraj zawodowej przepaści. Po drugiej stronie barykady mamy natomiast świetnego Williama H. Macy’ego w roli senatora Ortolana Finistirre, zagorzałego wroga tytoniowego lobby i Sama Elliota, którego Lorne Lutch kręcił niegdyś reklamy dla Marlboro, a teraz walczy z rakiem płuc i z Academy of Tobacco Studies. Opozycyjne interesy oraz ścierające się ze sobą charyzmatyczne charaktery czynią z Dziękujemy za palenie obraz frapujący i dający dużo do myślenia.


          Komediodramat Jasona Reitmana jest rasową satyrą, w bardzo przejrzysty oraz inteligentny sposób obnażającą cynizm i bardzo wątpliwe moralnie praktyki tytoniowego lobby. Brawurowa reżyseria oraz autorski styl pozwalają oglądać ten obraz z prawdziwą przyjemnością, niczym pojedynek dwóch genialnych szachistów. Reżyserowi filmu udało się z literackiego pierwowzoru przeszczepić dużą dawkę czarnego humoru, nadającemu obrazowi lekkości i ciętości obserwacji. Wszyscy doskonale wiemy, że palenie szkodzi, a nawet że zabija. Nie przeszkadza nam to jednak w przyznaniu racji tytoniowemu lobbyście, że zamiast zakazywać i straszyć powinniśmy dać konsumentowi wolny wybór: jeśli chce, niech przekona się na własnej skórze i na własną odpowiedzialność. Kapitalizm to w końcu nieustanna gra różnych wykluczających się sił, a wolny wybór i konsumencka swoboda pozwalają uzyskać przewagę jednej ze stron. W  Thank You for Smoking nie ma mowy o triumfie wyższej moralnie siły, a nasz protagonista nie przeżywa wcale duchowego nawrócenia. To w końcu nie Hollywood. Zamiast tego filmowy Nick Naylor uczy syna jak poruszać się w kapitalistycznej dżungli i jak wygrywać życiowe spory, do których prowadzenia wcale nie jest potrzebna żadna moralna racja.


9 października 2016

Swiss Army Man (Człowiek-scyzoryk). Pokochaj albo znienawidź.

          Skandal. Dziwadło. Szok. Zniesmaczenie. Absurd. Surrealizm. Zgrywa. Żart. Groteska. Jest wiele słów, którymi możnaby określić film Swiss Army Man. Dosadnych przymiotników jest jeszcze więcej niż rzeczowników. Reakcje zawsze jednak są skrajne: albo totalna deprecjacja, albo całkowity zachwyt. Jedyną pewną w tym filmie rzeczą jest jego zdolność do generowania bardzo silnych emocji. Albo ten film pokochasz, albo znienawidzisz. Albo będziesz tarzał się ze śmiechu przez całą projekcję, albo wyjdziesz z kina zszokowany i zniesmaczony, tak jak to zrobiła widownia na tegorocznym Sundance Film Festival. Swiss Army Man to  jedyny w swoim rodzaju komediodramat, będący zarazem dziełem bardzo eklektycznym, ale też oryginalnym oraz konsekwentnym w swojej filmowej logice. Obojętność nie jest tutaj żadną opcją. Pozostaje więc tylko albo zaakceptować i wejść w tę odjechaną filmową rzeczywistość ( i nieźle się przy tym ubawić), albo obejść ten obraz z bardzo daleka.


          Swiss Army Man to pełnometrażowy debiut dwóch ściśle ze soba współpracujących reżyserów: Dana Kwana i Daniela Scheinerta, znanych jako The Daniels. Obaj panowie wspólnie napisali kontrowersyjny scenariusz filmu i pokazali go premierowo w konkursie głównym Sundance Film Festival Anno Domini 2016. Rezultatem pokazu był szok i dezaprobata festiwalowej publiczności (która tłumnie opuściła pokaz) oraz nagroda za najlepszą reżyserię dla twórców od jury… Od samego więc początku film dzielił i wzbudzał kontrowersje, dla jednych będąc aberracją oraz wypaczeniem ‘niezależnego ducha’ w amerykańskiej kinematografii, dla innych najciekawszą i najświeższą propozycją, jaką kiedykolwiek Sundance widziało.


           Bohaterem obrazu jest Hank (Paul Dano), rozbitek na bezludnej wyspie, który na brzegu odnajduje martwe ciało innego rozbitka (w tej roli grający z poświęceniem umarlaka Daniel Radcliffe) i się z nim zaprzyjaźnia… Hank taszczy ze sobą ciało nieżyjącego Manny’ego (bo tak go nazywa) wszędzie, wykorzystując go jako wielofunkcyjne narzędzie, potrzebne do przeżycia na bezludnej wyspie. Aby nie zwariować od samotności Hank cały czas przemawia do Manny’ego, co skutkuje jego powstaniem z martwych. W tej całkowicie surrealistycznej scenerii Hank i Manny starają się przetrwać i powrócić do domu, gdzie pozostała ukochana Hanka, Sarah (Mary Elizabeth Winstead).


          Nie można nie wspomnieć o filmowej dominancie w Swiss Army Man, którą jest odgłos puszczanych przez Manny’ego gazów. Martwe acz ożywione ciało topielca znajduje się w fazie postępującego rozkładu, co dostarcza w filmie lwiej części kloacznego humoru. Wydalane przez Manny’ego w obfitej ilości gazy, poza komicznym wydźwiękiem, mają też bardzo praktyczne użycie: Hank wykorzystuje je do szybkiego przemieszczania się na znaczne odległości, szczególnie po powierzchni wody. To właśnie towarzyszący parze głównych bohaterów przez prawie cały film odgłos puszczanych bąków wywołał najwięcej kontrowersji wśród widzów. Większość uznała ten zabieg za infantylny i poniżej pewnego poziomu, a jego notoryczne użycie za dowód braku klasy oraz ogólnie pomysłu na film. Swiss Army Man to nie jest jednak film o bezustannie pierdzącym trupie, jak co poniektórzy próbują go zdezawuować. Komediodramat duetu The Daniels to pomysłowe połączenie dwóch filmów: dramatu Cast Away. Poza światem Roberta Zemeckisa z 2000 roku i komedii Weekend u Berniego (Weekend at Bernie's) Teda Kotcheff’a z 1989 roku. Mamy też liczne skojarzenia i nawiązania do Parku Jurajskiego Spielberga, tudzież do historii Frankensteina… Swiss Army Man to jednak przede wszystkim film o męsko-męskiej przyjaźni, jakkolwiek dwuznacznie by to nie brzmiało.


          Oglądając dzieło tandemu The Daniels trzeba koniecznie zaakceptować jego surrealistyczno-absurdalne założenia. Jeśli tego nie zrobimy, nie będziemy mieć z projekcji filmu aż takiej frajdy. Cała fabuła Swiss Army Man może być tylko sennym rojeniem jego głównego bohatera, czyli granego przez Paula Dano Hanka, bądź też wykwitem jego szaleństwa i dość poważnego odchylenia od normy. Film podąża konsekwentnie za logiką sennego marzenia i przedstawia wydarzenia w bardzo emocjonalnym, wręcz frenetycznym świetle. Wielka w tym zasługa pary głównych aktorów, którzy z ogromnym przekonaniem oraz poświęceniem wcielają się w swoje role, mocno zresztą odbiegające od ich dotychczasowego image’u. Szczególne uznanie należy się Danielowi Radcliffe’owi, który z wielką gracją oraz zaangażowaniem gra gadającego i rozkładającego się zarazem trupa. Jego Manny (imię znaczące) jest jak poznające świat od zera dziecko, z mnóstwem pytań oraz celnych spostrzeżeń. Jego dezynwoltura i niewinność cenzurowane są przez Hanka, który występuje tutaj w roli objaśniającego świat ojca i jednocześnie najlepszego przyjaciela. Im bliżej finału, tym więcej w obrazie podtekstów oraz możliwości odczytań. Im głębiej w las Swiss Army Man zaskakuje nas coraz bardziej, a poziom emocji cały czas wzrasta aż do zdumiewającej kulminacji. I jest tak jak chcieli tego twórcy obrazu: pierwsze w filmie pierdnięcie budzi twój śmiech, ostatnie zaś doprowadza cię do płaczu…