Spójrz, moje oczy to tylko hologramy / Popatrz, przez
twoją miłość mam takie blade dłonie – śpiewa Tanita Tikaram w swojej najbardziej znanej piosence, Twist in My Sobriety. W swoim
enigmatycznym przeboju z 1988 roku brytyjska wokalistka (z zadziwiającą, jak na
jej wtedy bardzo młody wiek, dozą goryczy) śpiewa o miłosnym doświadczeniu,
które upodabnia nas do cieni, albo wręcz hologramów samych siebie. Miłość i
sztuczna inteligencja to temat Marjorie
Prime, najnowszego filmu amerykańskiego reżysera Michaela Almereydy. Ten
wybitny dramat sci-fi przenosi nas do nie tak dalekiej przyszłości, w której
miejsce naszych zmarłych bliskich zajmują hologramy, a właściwie programy
komputerowe, których zadaniem jest pomóc ludziom w radzeniu sobie ze stratą,
tęsknotą, a nawet stopniową utratą pamięci. W niezwykle poruszającym Marjorie Prime sztuczna inteligencja
uczy się o nas i naszych zmarłych od nas samych, aby potem skutecznie zająć
pozostawione przez ludzi miejsce. Jeśli to pamięć w pierwszej kolejności
konstytuuje naszą tożsamość, co nam zatem pozostanie, gdy w tej dziedzinie
przegramy na całej linii z najnowszą technologią? Pytanie dobre dla filozofów
przyszłości.
Michael Almereyda jest znanym i
bardzo lubiącym eksperymenty niezależnym amerykańskim reżyserem, tworzącym
swoje niełatwe w odbiorze filmy już od końca lat 80-tych XX wieku. Jego
najbardziej znanym dotychczas filmem był zrealizowany w 2000 roku uwspółcześniony Hamlet z Ethanem Hawke’m w tytułowej
roli. Marjorie Prime jest najnowszym
dziełem Almereydy, chyba najbardziej przystępnym ze wszystkich jego filmów.
Obraz pokazany został premierowo na Sundance Film Festival w styczniu 2017
roku, gdzie też otrzymał Alfred P. Sloan Feature Film Prize. Pierwowzorem
scenariusza do Marjorie Prime jest nominowana
do Nagrody Pulitzera w dziedzinie dramatu sztuka teatralna z 2014 roku
autorstwa Jordana Harrisona, wystawiana już dwukrotnie w teatrze przed jej
filmową ekranizacją. We wszystkich tych trzech jej adaptacjach w rolę tytułowej
Marjorie wcieliła się aktorka Lois Smith.
Mamy 2050 rok. Marjorie (znakomita
Lois Smith) jest ponad 80-letnią staruszką z pierwszymi objawami demencji starczej.
W pięknym domu w pobliżu plaży na Long Island Marjorie towarzyszy jej zmarły
przed 15 laty mąż, Walter (Jon Hamm)… Walter, a właściwie Walter Prime, to
komputerowy program, który wygląda i zachowuje się jak jego zmarły pierwowzór,
tyle że jest dużo młodszy (około czterdziestki) i o swoim ludzkim prototypie
uczy się od samej Marjorie, która najwyraźniej lubi rozmawiać z hologramem
swojego zmarłego męża. Program zamówił dla Marjorie jej zięć, Jon (Tim
Robbins), dla którego jest to dobry sposób na przeciwdziałanie utracie pamięci
przez Marjorie. Sceptycznie do hologramu własnego ojca odnosi się natomiast Tess
(Geena Davis), córka Marjorie i żona Jona. Marjorie
Prime jest bardzo kameralnym dramatem science-fiction, w którym pod
pozorem prostej historii o koegzystencji ludzi i sztucznej inteligencji padają
filozoficzne pytania najcięższego kalibru. Jednocześnie jest Marjorie Prime filmem niezwykle intymnym, w którym reżysera interesuje nie akcja, ale dialogi oraz relacje między poszczególnymi postaciami. W tym sensie obraz Michaela Almereydy, będący w końcu adaptacją sztuki teatralnej, budzi żywe skojarzenia ze sceniczną twórczością wybitnego rosyjskiego dramaturga, Antoniego Czechowa.
Marjorie
Prime najbliżej chyba do filmu Her (Ona)
Spike’a Jonze’a. W obu obrazach mamy skomputeryzowane wizje przyszłości, w
których sztuczna inteligencja sukcesywnie zajmuje miejsce człowieka,
zapewniając ludziom poczucie komfortu i bezpieczeństwa. Programy komputerowe
mają bowiem tę przewagę nad człowiekiem, że mogą pozwolić sobie na luksus
doskonałości, całkowicie poza zasięgiem ułomnej ludzkiej kondycji. Sztuczna
inteligencja w Marjorie Prime jest w
swojej wiedzy zależna od człowieka. To w końcu człowiek jest jedynym źródłem
wspomnień dla maszyny. Ale pamięć to rzecz względna, łatwa w manipulacji i
podatna na całkowitą utratę. W filmie Almereydy główna bohaterka cierpi na
starczą demencję, przez co bardzo powoli, dzień po dniu, jej tożsamość ulega
rozmyciu. Kolejne wspomnienia giną bezpowrotnie, a ich jedynym depozytariuszem
(poza oczywiście najbliższą rodziną) staje się Walter, hologram nieżyjącego
męża. Nietrudno przewidzieć, że nadejdzie taki dzień, w którym to program
komputerowy przewyższy człowieka, wiedząc o nim znacznie więcej, niż on sam
jest sobie w stanie przypomnieć. Być może jest to najlepszy sposób na ludzką nieśmiertelność:
przetrwać nie w pamięci potomnych (śmiertelnych też w końcu), ale właśnie w
pamięci komputerowego programu, sztucznej inteligencji, która ma o wiele
większe szanse na przetrwanie niż śmiesznie krucha ludzkość. Wizja
konwersujących ze sobą hologramów nas samych nie wydaje się wcale odległa ani
szokująca.
Poza Her do głowy przychodzą też skojarzenia z Zakochanym bez pamięci (Eternal
Sunshine of the Spotless Mind) Michela Gondry oraz niedawną Ex Machiną w reżyserii Alexa Garlanda z
2014 roku z Alicią Vikander oraz Oscarem Isaac’iem. Tak jak Zakochany Michela Gondry, jest Marjorie Prime filmem o pamięci, która kształtuje
naszą tożsamość. Bez wspomnień nie jesteśmy już tymi samymi osobami, jesteśmy nikim.
Ich utrata równoznaczna jest z postradaniem własnej tożsamości. Gesty, tiki, a
nawet anatomiczne szczegóły można modyfikować bez większych konsekwencji, są
drugorzędne w rozwoju i ewolucji naszej osobowości. Wspomnienia jednak to już
zupełnie inna bajka. Pamięć jest dla nas tak ważna, a jednocześnie może być tak
instrumentalna i podatna na zmianę. Jest w Marjorie
Prime coś z tej perwersyjnej tendencji ludzkiego mózgu do ciągłego modyfikowania
przeszłych wspomnień, ich upiększania lub wręcz wypierania ze świadomości. Tak
jakbyśmy chcieli stworzyć w naszym umyśle lepszą wersję nas samych i naszego
przeszłego życia. Perwersyjne jest także być może tworzenie hologramów naszych
nieżyjących bliskich i uczenie ich tego, kim były i jak się zachowywały ich ludzkie
pierwowzory. W ten sposób nie tworzymy bowiem wiernej kopii naszych zmarłych
ukochanych, ale ich ulepszone wersje, wolne od wad i niedociągnięć oryginałów. Tylko czy
doskonałość może być wystarczającym pocieszeniem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz