26 sierpnia 2017

Lost in Translation (Między słowami). Bezsenność w Tokio.

          W finale Między słowami opuszczający Tokio Bob Harris (Bill Murray) biegnie na ulicy za Charlotte (Scarlett Johansson), po czym szepcze jej coś do ucha i całuje na pożegnanie. Nie dane nam słyszeć ostatnich słów Boba do Charlotte, wiemy tylko, że ten szept na zawsze już pozostanie między nimi, przypieczętowując tym samym ich intymną relację, która trwała niespełna tydzień i zapewne nie będzie miała już dalszego ciągu. Lost in Translation Sofii Coppoli to romantyczny unikat, w którym właściwie nic się nie dzieje, a jednocześnie tak wiele zostaje wyrażone, i to nie w słowach właśnie. Dwoje Amerykanów nie może spać w swoim tokijskim hotelu, trafiają na siebie przypadkiem, dzielą wspólnie ten moment metafizycznego porozumienia, po czym po kilku dniach rozstają się, aby się już więcej nie zobaczyć. Tak mało i tak wiele zarazem.


          Swój drugi autorski scenariusz (po Przekleństwach niewinności) Sofia Coppola napisała od początku z myślą o Bill’u Murray’u jako odtwórcy jednej z dwóch głównych ról. Gdyby aktor odmówił swojego udziału w projekcie, Między słowami nigdy by nie powstało. Rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić ten obraz bez jego fenomenalnej gry. Cały film wydaje się być obudowany na jego słodko-gorzkim performansie. Prostotę pomysłu i maestrię wykonania docenili właściwie wszyscy: Lost in Translation dostał 4 nominacje do Oscara za 2003 rok, w tym za najlepszy film, najlepszą reżyserię, najlepszy oryginalny scenariusz oraz dla Billa Murray’a właśnie za najlepszą pierwszoplanową rolę męską. Sofia Coppola zdobyła ostatecznie Oscara za scenariusz. Ponadto obraz zebrał 5 nominacji do Złotych Globów, wygrywając w kategorii najlepsza komedia/musical, najlepszy scenariusz i najlepsza rola męska w komedii/musicalu dla Murray’a. Między słowami okazał się nie tylko jednym z najlepszych filmów 2003 roku, po dziś dzień wymieniany jest jako jeden z najwybitniejszych obrazów zrealizowanych na świecie po 2000 roku, a sam Murray uważa go za ulubiony film, w którym zagrał.


          Bob Harris (Bill Murray) to znany i ceniony (ale też już nieco zblazowany) aktor, który przyjechał do Tokio w celu nakręcenia reklamy whisky. Bob robi to dla pieniędzy i pewnie dlatego jest śmiertelnie znudzony. W hotelu, w którym przebywa, Bob poznaje młodziutką Charlotte (Scarlett Johansson), która z kolei do Tokio przybyła u boku męża-fotografa (Giovanni Ribisi), wiecznie nieobecnego z powodu zawodowej pracy. Zagubieni w obcej kulturze, znudzeni oraz bezsenni, Bob i Charlotte zbliżają się do siebie, tak jak nie potrafią już zbliżyć się do swoich drugich połówek.


          Grany przez Billa Murray’a Bob Harris jest już po pięćdziesiątce i jego wyraz twarzy wyraża brak jakichkolwiek życiowych złudzeń. W Ameryce zostawił żonę i dzieci, do Japonii przyjechał w czysto marketingowych zamiarach. Niezrozumienie i poczucie obcości wobec japońskiej kultury, języka i stylu życia tylko pogłębiają jego dystans do rzeczywistości. Żona i dzieci doskonale radzą sobie bez niego, on sam jest zdegustowany własnym udziałem w kuriozalnej reklamie whisky. W tym samym tokijskim hotelu co Bob przebywa Charlotte (nagroda BAFTA dla najlepszej aktorki dla Scarlett Johansson). Charlotte ma zaledwie dwadzieścia kilka lat, niedawno skończyła studiować filozofię i również niedawno wyszła za mąż za Johna (Giovanni Ribisi), który zabrał ją ze sobą do Tokio, gdzie codziennie zostawia ją samotną w hotelu, a sam rusza do swojej pracy jako fotograf. Charlotte jest bardzo młoda i jeszcze nie zdecydowała, czego chce od życia ani kim chciałaby być. W ludnej i kolorowej stolicy Japonii czuje się osamotniona, pozostawiona sama sobie, a może nawet uwięziona. Spotkanie i flirt borykających się z bezsennością 50-latka i 20-latki w zacisznym tokijskim hotelu nie przeradza się w romans, ale staje się czymś lepszym i głębszym: chwilą porozumienia oraz zrozumienia, która działa po trosze jak terapia dla duszy. Bob opowiada Charlotte o doświadczeniu posiadania dzieci i jak to raz na zawsze odmienia człowiekowi życie. Charlotte żartuje sobie z kryzysu wieku średniego Boba, ale dogaduje się z nim o niebo lepiej niż ze swoim ciągle zabieganym i nieobecnym mężem. Jej młodzieńcza uroda, niezaprzeczalny seksapil oraz flirciarska natura przypominają o postaci Lux z poprzedniego obrazu Coppoli Przekleństwa niewinności. Prowokacyjna i łaknąca radości życia Kirsten Dunst z The Virgin Suicides znajduje ciekawą kontynuację w postaci nieco starszej i bardziej refleksyjnej Charlotte w stonowanej interpretacji 17-letniej wtedy zaledwie Scarlett Johansson.


          Polska wersja tytułu Lost in Translation nie jest wierna oryginałowi, gdzie indziej kładąc akcent. W polskim tytule nacisk położony jest na to, co niewypowiedziane, ale wyrażone domyślnie, jako wartość dodana do tej reprezentowanej przez słowa rzeczywiście wprost wypowiedziane. Poprawne tłumaczenie angielskiego tytułu filmu Coppoli powinno brzmieć ‘utracone w tłumaczeniu’, ale ten dosłowny tytuł nie brzmiałby już tak dobrze ani tak znajomo jak ‘między słowami’. W oryginalnej wersji chodzi bowiem nie o słowa niewypowiedziane a domyślne, ale właśnie o te wyartykułowane a nie przetłumaczone na inny język, tak jak to wprost pokazane jest w scenie komunikacji między japońskim reżyserem reklamy whisky a Bobem Harrisem, kiedy to japońska tłumaczka bardzo mocno upraszcza przekaz reżysera i jego długi oraz szczegółowy opis zachowania w trakcie kręcenia sceny sprowadza do jednej zwięzłej komendy: ‘proszę się odwrócić i spojrzeć do kamery’. Scena ta podkreśla sytuacyjny humor i niezamierzony często komizm Lost in Translation, tak fenomenalnie wygrywany przez specjalistę od komediowych ról, obsadzonego tym razem w roli dramatycznej. Bill Murray znakomicie ustawia balans między komedią a dramatem w tym komediodramacie, wcielając się w dramatyczną personę, z której mimochodem wychodzi od czasu do czasu ukryty w głębi duszy komik. I wreszcie tytuł filmu nie odnosi się tylko i wyłącznie do dosłownych mankamentów tłumaczenia z japońskiego na angielski i vice versa. To przede wszystkim bardzo dobre podsumowanie relacji Boba i Charlotte, której nie da się przełożyć na zwykły flirt, romans lub miłość. To ich wzajemne porozumienie to coś ponad te utarte słownikowe znaczenia słów, określających relację dwojga ciążących ku sobie ludzi. Być może znaczenie tego wszystkiego zawiera się w tej rozległej przestrzeni ‘między słowami’, a może sens tej więzi na zawsze już pozostanie zatracony w próbie jej przekładu na nasz język uczuć.


19 sierpnia 2017

The Virgin Suicides (Przekleństwa niewinności). Tajemnica, której nie było.

          W swoim debiutanckim obrazie Przekleństwa niewinności Sofia Coppola mierzy się z zagadką samobójczej śmierci pięciu sióstr Lisbon, mieszkających na przedmieściach Detroit pod opieką pary religijnych rodziców. Dla chłopców z sąsiedztwa siostry Lisbon były zjawiskowymi stworzeniami, bezcielesnymi wręcz istotami o niebiańskiej proweniencji. Ich nieprzystępna i niezgłębiona przez oddanych adoratorów aura przełożyła się na niezrozumienie i niepogodzenie się z ich nagłym odejściem, tak jakby w oczach rozkochanych w nich nastolatków eteryczne siostry rozpłynęły się pewnego dnia w powietrzu. Nam, jako widzom, Sofia Coppola daje jednak wgląd w codzienne życie katolickiej rodziny Lisbon. I wtedy to właśnie śmierć pięciu niewinnych dziewcząt w bardzo poetycki sposób odarta zostaje z wszelkiej tajemnicy.


          Sofia Coppola miała znakomity start jako reżyserka. Zachwycona bestsellerową powieścią Jeffrey’a Eugenidesa pod tytułem The Virgin Suicides (1993) postanowiła na jej podstawie napisać własny scenariusz. Efekt był na tyle udany, że dostała zielone światło na realizację swojego pierwszego autorskiego projektu. Bycie córką Francisa Forda Coppoli z pewnością nie przeszkodziło w pozyskaniu funduszy na debiutancki film i w pokazaniu go premierowo od razu na festiwalu w Cannes w maju 1999 roku. Coppola udowodniła jednak, że nie jest tylko córką swojego tatusia i że drzemie w niej prawdziwy reżyserski talent. Świetne Przekleństwa niewinności otworzyły Coppoli drogę do bardzo udanej kariery, a każdy jej kolejny obraz stanowi nie byle wydarzenie w filmowym świecie.


          Przekleństwa niewinności przenoszą nas do połowy lat 70-tych XX wieku na przedmieścia Detroit w stanie Michigan, gdzie w Grosse Pointe małżeństwo Lisbon (w tych rolach James Woods i Kathleen Turner) wychowuje piątkę nastoletnich córek w wieku od 13 do 17 lat. On jest nauczycielem matematyki w pobliskiej szkole, ona zajmuje się domem. Siostry Lisbon otrzymują katolickie wychowanie od swoich nadopiekuńczych rodziców, którzy w trosce o bezpieczeństwo swoich pociech trzymają je przez większą część czasu zamknięte w domu. Tragiczna historia samobójczej śmierci pięciu sióstr opowiedziana zostaje przez zewnętrznego narratora, którym w tym wypadku jest grupa dorastających chłopców z sąsiedztwa, zafascynowanych urodą i niedostępnością dziewcząt.


          Dramat Coppoli rozpoczyna się od nieudanej samobójczej próby najmłodszej z pięciu sióstr, 13-letniej Cecilii (Hanna Hall). Grany przez Danny’ego DeVito psychiatra pyta się w szpitalu dziewczyny, co ona właściwie tu robi i że jest o wiele za młoda, aby mieć pojęcie, jak nieznośne może stać się jeszcze życie. Zdaniem doktora Cecilia potrzebuje więcej towarzyskich interakcji z rówieśnikami, dlatego rodzice sióstr Lisbon zaczynają zapraszać pod swój dach kolegów córek, a nawet organizują przyjęcie w garażu, na które przychodzi śmietanka okolicznej męskiej młodzieży. W trakcie domówki Cecilia dokonuje kolejnej, tym razem udanej samobójczej próby, rzucając się z okna i nabijając na przydomowe ogrodzenie. Od tego momentu życie w domu rodziców zaczyna się stawać prawdziwym piekłem dla czterech pozostałych przy życiu sióstr. Therese, Mary, Bonnie oraz Lux chcą żyć, spotykać się z chłopakami, umawiać na randki, bywać na imprezach. Girls Just Want to Have Fun! - śpiewała Cyndi Lauper i miała całkowitą rację. Grana przez Kathleen Turner pani Lisbon miała jednak bardzo restrykcyjne koncepcje wychowawcze, podporządkowując sobie całkowicie pod tym względem swojego nieobecnego myślami męża. Kiedy najbardziej buntownicza z sióstr, 14-letnia Lux (Kirsten Dunst), nie wraca po szkolnym balu na noc do domu, pani Lisbon zamienia swój dom w więzienie, nie posyłając córek nawet do szkoły. Wierząc w naprawczą moc dyscypliny i przykładną karę dla niepokornych pociech, matka przypieczętowuje tym samym los swoich dzieci.


          Aura niezgłębionej tajemnicy towarzyszy od początku debiutowi Sofii Coppoli. Reżyserka nie chce podsuwać nam gotowych odpowiedzi, oskarżać lub robić propagandowej agitki. Przekleństwa niewinności nie są w jej wykonaniu wyzwaniem rzuconym katolickiej moralności ani też towarzyskiemu konwenansowi klasy średniej z przedmieścia. Jako widzowie możemy wyczuwać unoszący się w powietrzu toksyczny opar religijnych zasad przyzwoitości i dobrego prowadzenia się, jest to jednak swąd niewyczuwalny przez bohaterów tej opowieści, z pewnością zaś nie przez młodych kawalerów z sąsiedztwa sióstr Lisbon, odurzonych już wystarczająco miłosnymi oparami. Opowiedzenie historii z perspektywy niedojrzałych, niedoświadczonych i nie mających pojęcia o życiu nastolatków to bardzo szczwany zabieg, wykorzystany tak w powieści, jak i w jej adaptacji. Przebiegłość w kreacji świata przedstawionego uczyniła z The Virgin Suicides film niezwykle subtelny i poetycki, w którym nie ma ani cienia depresji. Sofia Coppola z lekkością i dużym humorem opowiada o ogromnej tragedii, która w oczach zafascynowanych nią nastolatków urasta do rangi mitu. Siostry Lisbon i ich samobójcza śmierć stały się mityczne, a przez to podatne na różne interpretacje oraz odczytania. Im starszy jest mit, tym trudniejsze jego zrozumienie. I tak los pięciu sióstr z przedmieścia Detroit stał się trudną do pojęcia tajemnicą, jaką był od samego początku dla matki tragicznie zmarłych córek. Czasami porównuje się Przekleństwa niewinności Coppoli do Pikniku pod Wiszącą Skałą (Picnic at Hanging Rock, 1975) Petera Weira. Rzeczywiście, oba filmy budzą silne skojarzenia pod kątem stylistyki, zdjęć i ogólnej aury niedopowiedzenia. O ile jednak kultowy film Petera Weira traktuje o frapującej i nigdy nie wyjaśnionej zagadce, o tyle Przekleństwa niewinności ocierają się jedynie o tajemnicę, której nigdy tak naprawdę nie było.


12 sierpnia 2017

Green Room. Zielona pułapka.

          Green Room nokautuje poziomem grozy i napięcia. Podwyższa stężenie adrenaliny we krwi tak, że jeszcze długo po zakończeniu filmu nie sposób zasnąć lub skupić się na czymkolwiek innym. Zdjęcia, montaż i przede wszystkim sam klimat filmu są tak sugestywne, że razem z bohaterami obrazu czujemy wzbierające przerażenie wraz z coraz bardziej duszącą klaustrofobią. Green Room spełnia wszelkie kryteria doskonałego thrillera, oferując nam najwyższej klasy rozrywkę i zarazem mały traktat o ludzkim okrucieństwie oraz bezwzględności, zestawionych z równie człowieczym instynktem samozachowawczym i wolą przetrwania.


          Green Room to kolejny artystyczny sukces reżysera Jeremy’ego Saulniera po wybitnym thrillerze Blue Ruin z 2013 roku. To też jego trzecia z kolei kolaboracja z aktorem Macon’em Blair’em, który w tym filmie zagrał jedną z drugoplanowych ról. Saulnier znów napisał scenariusz i wyreżyserował to rewelacyjne połączenie thrillera i horroru, pokazując Green Room premierowo na Cannes Film Festival w maju 2015 roku, a następnie parę miesięcy później na festiwalu w Toronto. Świetny odbiór krytyki szybko potwierdził status filmu jako jednego z najlepszych niezależnych thrillerów w historii amerykańskiego kina.


          Im mniej wiemy na temat fabuły tego obrazu, tym lepiej. Wystarczy napomknąć, że w Green Room  śledzimy losy punk-rockowego zespołu, który miał pecha być świadkiem morderstwa w neonazistowskim klubie krótko po swoim koncercie. Członkowie kapeli znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, a ceną tego niefortunnego zdarzenia jest prawdziwa walka o przetrwanie.


          W poprzednim filmie reżysera, Blue Ruin, zbrodnia przybrała niebieski odcień. W Green Room, jak sam tytuł wskazuje, zło nabiera zielonkawego koloru. Akcja obrazu przebiega w neonazistowskim barze zlokalizowanym pośrodku leśnej głuszy na północno-zachodnim krańcu Stanów Zjednoczonych (okolice Portland). Właścicielem baru jest niejaki Darcy (demoniczny Patrick Stewart), który, jak się później okaże, prowadzi jeszcze kilka innych biznesów w okolicy. Postać grana przez Stewarta to jedna z najbardziej mrożących krew w żyłach figur, jakie kiedykolwiek pojawiły się na filmowej taśmie. Warto przy tym zwrócić uwagę, że filmowy Darcy wcale nie chce przerażać, on już po prostu taki ma charakter… Do jego klubu zjeżdża młody punkowy zespół, któremu nieformalnie przewodzi Pat (jedna z ostatnich ról Antona Yelchina, zmarłego tragicznie w 2016 roku). Po ostrym koncercie zespół trafia do tytułowego zielonego pokoju, aby zabrać swoje rzeczy i ruszyć w dalszą trasę. W zielonym pokoju sprawy przybierają dla członków zespołu bardzo niekorzystny obrót, zmuszając ich do brutalnej walki o być albo nie być.


          Jeremy Saulnier zdementował pewnego razu sugestię, że robi swoje thrillery według ‘kolorystycznego’ klucza. Za zbieg okoliczności raczej należy uznać fakt, że w tytułach obu jego najsłynniejszych dotychczas filmów pojawiają się nazwy kolorów. Ale choć Saulnier nie myśli o tworzeniu filmów wychodząc od jakiegoś konkretnego koloru w wyobraźni, to ewidentnie zdjęcia do jego obrazów mają niezaprzeczalną kolorystyczną dominantę. W Blue Ruin ton nadawały wszystkie odcienie błękitu, w Green Room w wysmakowanych i niezwykle precyzyjnych kadrach dominuje oczywiście zieleń. Można nawet powiedzieć, że w poprzednim filmie zemsta i mściwość mieniły się u Saulniera błękitem, natomiast w Green Room zieleń jest kolorem okrucieństwa, bezwzględności oraz walki o przeżycie. Zielony to w końcu kolor nadziei, dość ironicznie zestawiony w filmie z odczuwanym przez bohaterów w tytułowym zielonym pokoju poczuciem kompletnej beznadziei. Zielony pokój staje się bowiem w filmie pułapką bez wyjścia. Pomysł filmu zrodził się w głowie reżysera jako thriller zlokalizowany właśnie w zielonym pokoju. Być może więc zieleń osładza klaustrofobię zamknięcia i uczucie beznadziei w Green Room, tak jak błękit przydawał melancholii krwawej wendecie w Blue Ruin? Pytanie do filozofów. Jednego wszakże można być pewnym: plakat reklamujący film czerpał inspirację z okładki płyty London Calling punkowego zespołu The Clash, przy czym w Green Room punkowa grupa zmuszona jest zamienić gitarę na maczetę…


5 sierpnia 2017

Blue Ruin. Zemsta amatora.

          Obrazy Davida Lyncha, Quentina Tarantino oraz braci Coen obfitują w postaci zabójców-partaczy, płatnych morderców o bardzo niskim IQ, którzy urządzają w filmach tych reżyserów prawdziwie krwawą łaźnię z winy własnej głupoty tudzież niekompetencji. Szybkie, ciche i efektywne zabójstwo staje się w rękach tych ‘profesjonalistów’ brzemienną w najgorsze możliwe konsekwencje ludzką jatką. Kto widział Pulp Fiction, Fargo lub Mulholland Drive ten wie, o czym mowa. Bohaterem thrillera Blue Ruin jest zabójca-amator, który z racji swojego niedoświadczenia i braku planu urządza na naszych oczach niezgorszą rzeź, której w swoim filmie nie powstydziłby się nawet sam Tarantino. W tym morderczym szaleństwie jest jednak metoda, a właściwie motyw, który uruchamia tę spiralę zbrodni. Pragnienie zemsty, które popycha protagonistę Blue Ruin do działania, być może nie uświęca środków, ale z całą pewnością nakręca archetypiczną niemalże opowieść o zwaśnionych rodach, które nie spoczną dopóki nie unicestwią swoich adwersarzy.


          Jeremy Saulnier napisał scenariusz i wyreżyserował ten kryminalny thriller, który jest artystycznie spełnionym dowodem jego fascynacji tym filmowym gatunkiem. Blue Ruin jest drugim po Murder Party (2007) pełnometrażowym dziełem Saulniera. Pieniądze na realizację Blue Ruin reżyser zebrał w wyniku udanej kampanii na Kickstarterze. Obraz debiutował na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes w maju 2013 roku w sekcji Directors’ Fortnight, w ramach to której otrzymał nagrodę FIPRESCI.


          Protagonistą Blue Ruin jest Dwight (w tej roli Macon Blair), którego poznajemy jako bezdomnego włóczęgę, mieszkającego w niebieskim, zrujnowanym Pontiaku, od którego to właśnie film bierze swój tytuł. Dwight snuje się bez życia po ulicach, wygrzebując jedzenie z porzuconych na śmietniku resztek i włamując się do pustych mieszkań w celu zażycia kąpieli. Wszystko zmienia się dla Dwighta w momencie, gdy uprzejma policjantka informuje go, że z więzienia wychodzi morderca jego rodziców. Bohater wyrusza więc z powrotem do rodzinnej Wirginii z żelaznym postanowieniem pomszczenia tej zbrodni sprzed lat. Dwight nie jest jednak urodzonym mordercą, nie posiada nawet broni. Jedyne, co trzyma go przy życiu i popycha do działania, to imperatyw zemsty.


          Oglądając Blue Ruin ma się nieodparte poczucie, że reżyser filmu uczył się swojego rzemiosła od najlepszych. Jeremy Saulnier perfekcyjnie buduje napięcie i przez cały seans trzyma nas na krawędzi fotela. To, co odróżnia Blue Ruin od innych współczesnych mu thrillerów to osoba protagonisty, któremu jak najdalej do postaci mścicieli-profesjonalistów, mistrzów sztuk walki obznajomionych z każdym rodzajem broni. Zemsta filmowego Dwighta jest spontaniczna, zupełnie niezaplanowana i przez to tym bardziej nieprzewidywalna, trzymająca w ciągłej niepewności. Macon Blair znakomicie buduje charakter pogrążonego w letargu i może nawet depresji człowieka, który budzi się nagle do działania na wieść o wypuszczeniu z więzienia mordercy rodziców. Pragnienie zemsty jest silniejsze od tego ewidentnie słabego mężczyzny. Szybko pojmujemy, że pomszczenie śmierci rodzicieli jest jedynym (i ostatnim) w życiu celem, jaki stawia przed sobą Dwight. Jego siostra Sam (Amy Hargreaves) mówi do niego w pewnym momencie, że wybaczyłaby mu jego czyny, gdyby był szalony, ale nie może tego zrobić, ponieważ nie jest wariatem, jest tylko słaby. To właśnie słabość charakteru Dwighta, który wciąż nie może pozbierać się po rodzinnej tragedii, uruchamia w Blue Ruin spiralę przemocy, czyniąc ją tym bardziej dziką i nieposkromioną. Tytuł filmu, nawiązując dosłownie do rozgruchotanego niebieskiego Pontiaka, którym przemieszcza się w filmie Dwight, jest też metaforycznym określeniem tragedii. Maestria wykonania, świetne zdjęcia (z wieloma odcieniami błękitu) oraz centralna w filmie historia konfliktu dwóch rodzin wznosi Blue Ruin na poziom antycznej tragedii, w której z powodu zakazanej miłości rodziców zginąć muszą wszystkie dzieci.


          Jeremy Saulnier i Macon Blair to dwaj starzy kumple, którzy zawsze chcieli robić razem filmy. Blue Ruin stał się pierwszym całkowicie spełnionym artystycznie dzieckiem ich młodzieńczej fascynacji. Jako w pełni niezależny projekt obraz ten budzi zachwyt prostotą wykonania i szczerością w budowie charakterów swoich postaci. Od początku do samego końca seansu czuje się wyraźnie, że ten film poczęty został w trzewiach, a nie w mózgu. Saulnier mógł się inspirować klasycznymi już dziełami Lyncha, Tarantino lub braci Coen, ale o mocy jego filmu przesądza autorskie wyczucie tragedii jako machiny opowieści. Najbardziej podstawowe instynkty popychają do działania bohaterów Blue Ruin, fatum ciąży nad ich decyzjami. Główny bohater jest bezwolnym narzędziem, mścicielem-amatorem, kierowanym naprzód przez imperatyw zemsty. Można na ten film popatrzeć jak na przypowieść o współczesnej Ameryce, obfitującej w lokalne strzelaniny, vendetty i porachunki gangsterskich rodów. W Blue Ruin nie brakuje przecież najrozmaitszych rodzajów broni, dostępnej na każdym kroku i za każdym rogiem. A już z pewnością nie brakuje w filmie przemocy. W swoim rdzeniu Blue Ruin jest jednak nie tyle filmem o zbrodni i zemście w Ameryce, co obrazem o krwawej i mściwej naturze człowieka.