31 maja 2014

Pieces of April (Wizyta u April). Niech żyje minimalizm!

          Nie ma to jak nakręcić film za jedyne 300 tys. dolarów... Dla jego reżysera i autora scenariusza zarazem, Petera Hedges’a oznaczało to wielki pośpiech (zdjęcia trwały tylko 16 dni) i pensję w wysokości 10 dolarów za napisanie scenariusza oraz kolejne 10 dolarów za wyreżyserowanie obrazu... Nakręcona na cyfrówce Wizyta u April nosi wyraźne piętno swojej niskobudżetowości, ale wbrew pozorom swoje niedofinansowanie potrafiła zamienić w prawdziwy atut. Reżyserski debiut Hedges’a bowiem zniewala wręcz swoją kameralnością i bezpośredniością, koncentrując się przede wszystkim na solidnej historii, skrzących się humorem dialogach oraz rewelacyjnej grze całej obsady z jak zawsze niedoścignioną w swoim kunszcie Patricią Clarkson  na czele.


          Twórca Wizyty u April Peter Hedges rozpoczął swoją przygodę z filmem w 1993 roku od napisania scenariusza do filmu na podstawie własnej powieści What's Eating Gilbert Grape? (Co gryzie Gilberta Grape'a) z Johnny’m Depp’em i Leonardo DiCaprio. Jego Pieces of April został dostrzeżony na festiwalu Sundance, gdzie w 2003 roku nagrodzono wyjątkowy performance Patricii Clarkson, która dodatkowo za tę samą rolę otrzymała w 2004 roku nominację do Oscara w kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa.



          Wizyta u April rozgrywa się w ciągu jednego dnia Święta Dziękczynienia (Thanksgiving Day), kiedy to zbuntowana najstarsza córka April (w tej roli Katie Holmes) zaprasza na świąteczny obiad do Nowego Yorku swoją dość ekscentryczną rodzinę. Wizyta ta w zamierzeniu April ma być próbą pojednania między nią, a nie akceptującą jej życiowych wyborów matką Joy (świetna Patricia Clarkson). Joy umiera na raka piersi, więc widmo rychłej śmierci matki skłania April do przygotowania uroczystego obiadu. Nie bez znaczenia jest także fakt, że April ma nowego czarnoskórego chłopaka Bobby’ego (Derek Luke), którego chce przedstawić rodzicielom. Główna bohaterka ma za sobą punk-rockową rewolucję-co widać w sposobie bycia i ubierania się-i w tym momencie swojego życia chce pogrzebać topór wojenny, a także pokazać najbliższej rodzinie, że potrafi stworzyć choćby namiastkę domowego ogniska. I tutaj sprawy dla April mocno się komplikują, albowiem przygotowanie świątecznego obiadu zupełnie nie idzie według planu, a dzieje się tak głównie za sprawą zepsutego piekarnika (między innymi)...


         Jak na niezależny film przystało Wizyta u April portretuje dość ekscentryczne ludzkie typy, a będącą w oku kamery rodzinę Burns’ów można by z powodzeniem określić mianem dysfunkcyjnej. Dysfunkcyjna z pewnością jest najstarsza latorośl, czyli tytułowa April, która jakiś czas temu uciekła z rodzinnego domu by wieść swój buntowniczy oraz niezależny żywot w podrzędnych dzielnicach Nowego Jorku. Ogromną zaletą filmu pozostaje fakt, że pomimo bardzo krótkiego czasu trwania (ledwie 80 minut), udaje  mu się w pełni oddać charakter głównych postaci, a ponadto wiarygodnie nakreślić panującą w rodzinnym domu Burns’ów atmosferę. Wystarczy nam zatem krótka podróż samochodem tej familii do Nowego Jorku, aby w pełni zorientować się w sytuacji. Pomaga w tym niepomiernie koncertowa gra aktorskiej obsady, w której Oliver Platt interpretuje postać ojca rodziny Jima Burns’a a Patricia Clarkson kreuje jego żonę Joy, kobietę która nie ma już nic do stracenia i na nic już nie musi się oglądać, co zresztą wie doskonale i dzięki temu stanowi prawdziwą tykającą bombę zegarową, w sensie komediowym także. Dwójkę ich młodszych dzieci grają Alison Pill (Beth Burns) oraz John Gallagher Jr. (Timmy Burns). Tragikomiczny ensemble zamyka Alice Drummond w roli babci z zaawansowanym Alzheimerem...


          Wizyta u April stanowi świetny przykład tezy, że filmowy minimalizm może przynieść zadziwiająco udany efekt końcowy. Marne 300 tys. dolarów wystarczyło w tym wypadku, aby nakręcić film ważny i na uniwersalny temat. W ciągu 80 minut trwania tego małego niezależnego arcydzieła dostajemy zarazem poruszającą historię rodzinną, jak i celną współczesną satyrę społeczną (środowisko, w którym obraca się April). Takie połączenie osobistych, jednostkowych historii z silną społeczną wrażliwością stanowi obecnie o marce amerykańskich produkcji niezależnych.


Cytat z filmu:

Man in Mohair Sweater: You know it's funny; my mother was a mean woman, too. Nasty. There wasn't a nice bone in her body. She smoked non-stop, cheated at cards and she complained every day of her life. And you know what? There's nothing I wouldn't do for a chance to spend more time with her.

Mężczyzna w moherowym swetrze: To zabawne, ale moja matka też była wredną kobietą. Okropną. Nie miała w sobie ani grama dobroci. Cały czas paliła, oszukiwała w karty i nie przestawała narzekać. I wiesz co? Zrobiłbym wszystko za możliwość spędzenia z nią więcej czasu.

24 maja 2014

Junebug (Świetlik). Wątpliwe uroki prowincji.

          Najlepszym sposobem na ukazanie kotłujących się w człowieku acz tłumionych uczuć jest skontrastowanie go z sielską i spokojną przyrodą wokół. Na tle cichego, prowincjonalnego pejzażu doskonale uwypukla się hipokryzja, zewsząd na powierzchnię wypływa religijna opresja, dojrzewają rodzinne dramaty. Jednocześnie kojąca moc natury sprawia, że udaje się przezwyciężyć czasami nawet największe traumy, pogodzić się z nieprzewidzianą stratą. Film Świetlik jest takim właśnie wyważonym szkicem tej bardziej milkliwej, duszącej w sobie swoje niespełnione marzenia i dawno zapomniane sny Ameryki.


          Junebug to kolejny znakomity i zapadający głęboko w pamięci przykład wybitnej w swoim gatunku amerykańskiej produkcji niezależnej. Ten komediodramat z 2005 r. wyreżyserowany został przez Phil’a Morrisona, a autorem wyśmienitego scenariusza jest Angus McLachlan. Obraz po raz pierwszy dostrzeżony został na Festiwalu Filmowym Sundance A.D. 2005, gdzie był nominowany do głównej nagrody, a imprezę opuścił z nagrodą dla najlepszej aktorki dramatycznej (trofeum przypadło Amy Adams). Interpretacja postaci ciężarnej Ashley w filmie zjednała aktorce Amy Adams powszechne uznanie w branży, co przełożyło się na cały szereg nagród i wyróżnień, kończąc na pierwszej dla niej-z pięciu jak dotychczas-nominacji do Oscara w kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa na ceremonii w 2006 roku.


          Świetlik jest kolejnym godnym polecenia obrazem, którego akcja rozgrywa się daleko na spokojnej i niepozornej amerykańskiej prowincji. Tym razem mamy tu do czynienia z sielskimi, intensywnymi swą zielenią krajobrazami Karoliny Północnej (miasto Winston-Salem i okolice). W te tereny przyjeżdża świeżo zaślubiona para Madeleine (Embeth Davidtz) oraz George (Alessandro Nivola). Oboje mieszkają w oddalonym Chicago, gdzie Madeleine prowadzi galerię sztuki. Do Karoliny Północnej ściągnęło ich pragnienie Madeleine pozyskania dla galerii lokalnego malarza prymitywnego Davida Wark’a (Frank Hoyt Taylor). Tak się akurat szczęśliwie składa, że w pobliżu mieszka rodzina George’a, para postanawia więc przy okazji odwiedzić najbliższych, tym bardziej że Madeleine nie miała jeszcze okazji poznać rodziców męża.
          Rodzina George’a składa się z wycofanego, małomównego ojca Eugene (Scott Wilson), w wolnych chwilach rzeźbiącego w drewnie, następnie mamy pewną siebie, szorstką i oceniająca wszystkich wokół matkę Peg (Celia Weston). W domu rodziców wraz ze swoją żoną Ashley mieszka też młodszy brat George’a Johnny (Ben McKenzie). Znajdująca się w zaawansowanej ciąży Ashley (Amy Adams) jest prawdziwym wulkanem energii i optymizmu. Wiecznie wesoła, ciekawa wszystkiego, w dziecinny sposób też trochę naiwna i zahukana Ashley nie może się doczekać przyjazdu szwagra z dopiero co poślubioną żoną. Antytezą swojej nadpobudliwej oraz nadmiernie gadatliwej żony jest milkliwy i tłumiący w sobie złość Johnny. Nie znosi on swojego uwielbianego przez matkę, bardziej utalentowanego starszego brata, nie czuje się też gotowy do roli ojca, co tylko pogłębia jego frustrację i czyni atmosferę w domu gęstą od napięć oraz rozlicznych pretensji.


         Na główną bohaterkę filmu wyrasta nam Madeleine, która zupełnie nieprzygotowana wchodzi w tę sieć skomplikowanych relacji rodzinnych męża, starając się dobrze wypaść i zrozumieć lepiej panującą w domu atmosferę. Powszechnie jednak wiadomo, gdzie się najlepiej wychodzi z rodziną, stąd Madeleine jest cały czas zaskakiwana rozwojem sytuacji, dowiadując się przy tym wielu nowych rzeczy o swojej drugiej połowie. Sprawy nie ułatwia fakt, że Madeleine siłą rzeczy nie pasuje do małomiasteczkowego, przesiąkniętego religią i tłumionymi emocjami klimatu Karoliny Północnej. Jest w końcu córką brytyjskich dyplomatów, urodzoną w Japonii i świetnie wykształconą w największych metropoliach świata, zamieszkałą na stałe w wielkim Chicago. Trudno się więc dziwić, że z miejsca budzi niechęć swojej zarozumiałej teściowej, której nie rekompensują nawet dowody przyjaźni i przywiązania ze strony żywiołowej Ashley. Ostatecznym testem dla coraz bardziej zagubionej na tych rodzinnych mieliznach Madeleine okaże się kulminacyjny moment porodu Ashley oraz finalna walka (również najeżona przeciwnościami) o pozyskanie dla własnej galerii cennego lokalnego artysty.


          Głównym atutem filmu są rozliczne, acz drobne detale w adekwatny sposób portretujące prowincjonalny rys południowego miasteczka w Stanach Zjednoczonych. I tak mamy dużo statycznych ujęć przyrody Karoliny Północnej w pełnym rozkwicie lata, nieco kontemplacyjne wręcz kadry pobliskich leśnych zagajników i pustych wnętrz domu na cichych, spokojnych przedmieściach. Pozornie nic się w takiej przestrzeni nie dzieje, można ją nawet potraktować jako swoistą przystań, oazę spokoju, ucieczkę od zgiełku wielkiej metropolii. Gdy jednak kamera koncentruje się na ludziach, mieszkańcach tego idyllicznego pejzażu, od razu zdajemy sobie sprawę, że pod powierzchnią buzują silne, często negatywne, a nawet destrukcyjne emocje. W takich miejscach jak Winston-Salem w Karolinie Północnej religia w swojej opresywnej roli zepchnęła namiętności głęboko w zakamarki ludzkiej duszy, nakładając na twarz głównych protagonistów maskę niewzruszoności i twardego, nieubłaganego kodeksu moralnego. Wszelkie przejawy wielkomiejskości, wolnomyślicielstwa czy zwykłej ekscentryczności są traktowane z najwyższą dezaprobatą, a zdradzający inny sposób życia czy myślenia przybysze z zewnątrz są automatycznie ściągani do parteru.
          Madeleine w taki właśnie sposób jest traktowana przez swoją teściową Peg, dla której zaborczej i duszącej matczynej miłości jest naturalnym wrogiem. Peg nie widzi najmniejszej skazy w charakterze swego ukochanego syna George’a, męża Madeleine. Krańcowo różne jest jednak jej podejście do młodszego potomka Johnny’ego, co tylko pogarsza jeszcze narastającą frustrację tego ostatniego. Oszczędne, nieprzegadane dialogi, świetne, stonowane kreacje aktorskie, czy wreszcie bezbłędne wyczucie detalu, drobnych niuansów czynią ze Świetlika ciche arcydzieło w swoim gatunku. W tak zrealizowanej produkcji wystarczy tylko końcowy, enigmatyczny komentarz jednego z głównych protagonistów, aby kontekst całego dzieła stał się dla nas boleśnie jasny.


Cytat z filmu:

Peg: You sew?
Madeleine: Oh no, I can't do anything with my hands.
Ashley: You don't have to. You're smart.

Peg: Też szyjesz?
Madeleine: O nie, niczego nie potrafię zrobić własnymi rękoma.
Ashley: Nie musisz. Jesteś inteligentna.

I następny:

Ashley: God loves you just the way you are. But He loves you too much to let you stay that way.

Ashley: Bóg kocha Cię takim jakim jesteś. Ale kocha Cię za bardzo, żeby pozwolić Ci takim pozostać.

17 maja 2014

Happiness. Niebezpieczny film.

            Amerykański magazyn filmowy Premiere umieścił Happiness na swojej liście The 25 Most Dangerous Movies (25 najbardziej niebezpiecznych filmów). Część krytyków zarzuciła autorowi obrazu prowokację oraz celowe ściąganie na siebie uwagi publiczności poprzez szok i kontrowersję. Bez względu na słuszność tych zarzutów ten film Todd'a Solondz'a robi potężne wrażenie, a co najważniejsze, nikogo nie pozostawia obojętnym.


          Happiness to następny po Witajcie w domku dla lalek projekt filmowy niezależnego reżysera Todd’a Solondz’a, znanego z poruszania kontrowersyjnych, a nawet szokujących publiczność tematów. Nie inaczej jest z Happiness, uznawanym przez krytykę za najdojrzalsze dzieło twórcy. Film okazał się bowiem zbyt kontrowersyjny nawet dla jurorów Festiwalu Filmowego Sundance, którzy odmówili jego przyjęcia na tę imprezę. Dzieło Solondz’a zostało jednak docenione na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes w 1998 roku, gdzie obraz zdobył nagrodę FIPRESCI. Happiness, w typowo przewrotny dla jego autora sposób, idzie dużo dalej niż jego bezpośredni poprzednik, zapuszczając się głęboko na terytorium ludzkich perwersji i dewiacji, nie cofając się przed żadnym tabu oraz nie oszczędzając w najmniejszym stopniu ani bohaterów historii, ani tym bardziej potencjalnych widzów.


          Opus magnum Todd’a Solondz’a to komediodramat nieustannie balansujący na granicy tragedii i ironii, w satyrycznym niemalże tonie portretujący uniwersalne dążenie grupy ludzi do tytułowego szczęścia oraz życiowego spełnienia. Owa grupa ludzi to szereg ludzkich typów, powiązanych ze sobą rodzinnym pokrewieństwem czy też zwykłym sąsiedztwem, zamieszkujących zwyczajne miasto w stanie New Jersey. Centrum tej grupy stanowią trzy rodzone siostry, z których Joy (Jane Adams) jest żyjącą samotnie pracowniczką call-center. Joy dorabia sobie też prowadzeniem kursów angielskiego dla imigrantów (zajęcie, którym parał się sam reżyser filmu) oraz jest też przy tym niespełnioną autorką piosenek. Druga z sióstr Helen (Lara Flynn Boyle) jest atrakcyjną poetką, której udało się odnieść sukces zawodowy, bazujący na eksploatacji w twórczości wątków seksualnych w rodzaju gwałtu i molestowania. Trzecia z kolei siostra to poukładana gospodyni domowa Trish (Cynthia Stevenson), z mężem, domem, psem i trójką małych dzieci. To, czego Trish jest zupełnie nieświadoma, a co szybko odkrywa przed nami reżyser, to fakt, że jej mąż, psychiatra Bill Maplewood (Dylan Baker), jest pedofilem molestującym i gwałcącym kolegów własnego syna.W fabule filmu obecni są też rodzice sióstr-Mona i Lenny Jordan’owie (grani odpowiednio przez Louise Lasser oraz Bena Gazzarę), których małżeństwo po 40 latach stażu jest w fazie ostatecznego rozpadu. Krąg zbrodni i dewiacji dopełniają w filmie postaci dwojga sąsiadów poetki Helen, z których Allen (Philip Seymour Hoffman) jest owładniętym seksualną perwersją samotnikiem i notorycznym onanistą, a Kristina (Camryn Manheim) to kobieta pełna zahamowań oraz związanych z nadwagą kompleksów, mordująca w afekcie portiera, zaraz po tym jak zostaje przez niego zgwałcona.


          Cała ta galeria postaci jest ze sobą powiązana siecią więzów rodzinnych i zwykłych (mało prawdopodobnych) zbiegów okoliczności. Dzieło Solondz’a bez oglądania się na konwenanse bardzo głęboko wnika w te mniej przyjemne, odrażające nawet aspekty ludzkiej natury. Reżyser nie koncentruje się jednak tylko na skandalizującym wymiarze myśli oraz uczynków swoich bohaterów, idzie znacznie dalej, w mocno złożony sposób i z dużą dozą wyrozumiałości portretując skomplikowane życie psychiczne, a także postępki swoich protagonistów. Zło i występek w świecie zwyczajnych mieszkańców New Jersey - stanu ironii, jak wyraża się o nim jedna z sióstr, poetka Helen - zostaje w filmie Solondz’a zbanalizowane, nic w tym uniwersum nie jest czarno-białe, pedofil nie jest wcale odstręczającą, godną pogardy personą, przeciwnie, potrafi być też kochającym ojcem i szanowanym członkiem lokalnej społeczności. Oddane swoim obsesjom oraz samotniczym nawykom postaci (figura Allena) ukazują też swoją bardziej przystępną stronę, kiedy to brutalne i patologiczne fantazje zostają zastąpione przez czułość i zrozumienie w bezpośrednim kontakcie z drugim człowiekiem.


          W filmowym świecie Todd’a Solondz’a nic nie jest standardowe i z góry przesądzone, zło może ulec trywializacji, ofiara może stać się katem, bezinteresowność nabiera cech perfidii, a artystyczno-poetyckie pretensje okazują się być płytkie oraz wydumane. W tak zaprojektowanym filmowym uniwersum tradycyjna hierarchia i pozorny porządek znanego nam świata kompletnie się rozsypują na naszych oczach, już nawet trudno tu mówić o odwróceniu tradycyjnych ocen oraz wartości, raczej mamy do czynienia z całkowitym zanegowaniem opartego na uprzedzeniach, wartościującego podejścia do rzeczywistości. Twórca Happiness rozmontowuje przed nami maszynerię utrzymującą świat we względnym porządku; wyłania się z tego zabiegu nowy, twórczy chaos, który my, jako widzowie, musimy w naszej wyobraźni na nowo zorganizować, przemyśleć i poskładać w spójną, sensowną całość. W tym momencie powstaje zasadnicze pytanie: czy i do jakiego stopnia jest to w ogóle możliwe?...


Cytat z filmu:

Helen Jordan: Y'know, people are always putting New Jersey down. None of my friends can believe I live here. But that's because they don't get it: I'm living in a state of irony.

Helen Jordan: Ludzie zawsze patrzą na New Jersey z góry. Nikt z moich przyjaciół nie może uwierzyć, że tutaj mieszkam. Ale to wszystko dlatego, że oni nie pojmują, że żyję w stanie ironii.

10 maja 2014

Welcome to the Dollhouse (Witajcie w domku dla lalek). Jak przeżyć dzieciństwo i nie zwariować.

          Są takie aspekty dzieciństwa, których wszyscy z pewnością wolelibyśmy uniknąć, a przynajmniej jak najszybciej o nich zapomnieć. Każdy doskonale wie, że dorastanie ma swoją ciemną stronę. Tak się jednak zazwyczaj dzieje, że mamy zbawienną dla nas tendencję do wypierania niewygodnych wspomnień z lat szczenięcych. Obraz Witajcie w domku dla lalek pochyla się nad tą ciemną stroną czasu dojrzewania,  pozwalając nam przypomnieć sobie jak to naprawdę wtedy było...


           Film Todd’a Solondz’a z 1995 roku to błyskotliwa i przewrotna satyra na temat dorastania oraz idyllicznych przedstawień szczęśliwego dzieciństwa. Szerzej, to także złośliwo-prześmiewczy konterfekt amerykańskiego drobnomieszczaństwa rodem z New Jersey. Obraz zachwycił jurorów Festiwalu Filmowego Sundance A.D. 1996, gdzie otrzymał główną nagrodę i rozpoczął tym samym karierę jednej ze sztandarowych postaci amerykańskiego kina niezależnego, reżysera ochrzczonego przez krytykę mianem patrona nurtu New Geek Cinema. Jak sama ta nazwa wskazuje, Todd Solondz (rocznik 1959) to twórca robiący kino dziwaczne, często szokujące i skłaniające do niezbędnych przewartościowań. Dzieła tego autora przełamują każde możliwe tabu, w szyderczy sposób kpiąc sobie z uświęconych konwencji amerykańskiego społeczeństwa.


          Witajcie w domku dla lalek wprowadza nas w duszną atmosferę typowej prowincjonalnej amerykańskiej mieściny w rodzaju Newark w New Jersey, skąd pochodzi sam reżyser filmu. Bohaterką obrazu jest 11-letnia uczennica gimnazjum Dawn Wiener (w tej roli Heather Matarazzo), przeżywająca piekło swojego dorastania w otoczeniu do bólu stereotypowej małomiasteczkowej rodziny, ze starszym bratem kujonem i rozpieszczaną młodszą siostrą-baletnicą. Dawn nie grzeszy zbytnio urodą, dlatego tym ciężej jest jej tak w domu, jak i w szkole, gdzie nieustannie jest obiektem niewybrednych ataków i przykładów psychicznego znęcania się. Dawn jest jednak twardą sztuką, nie załamuje się, potrafi w swojej obronie być równie bezwzględna i zawzięta jak jej prześladowcy. Dziewczyna odreagowuje szkolny stres atakami na młodszą siostrę, śliczną ulubienicę swojej matki, za co oczywiście jest z kolei systematycznie karana przez rodzicielkę. Dawn interesuje się też przystojnym kolegą z zespołu brata Steve’m (debiutancka rola Erica Mabiusa), ale jak można łatwo przewidzieć, jest przez niego zupełnie lekceważona. Dawn nie lekceważy natomiast kolega z klasy Brandon (Brendan Sexton Jr.), który w swoim dziecięcym okrucieństwie posuwa się nawet do gróźb gwałtu na rówieśniczce.


           Film Solondz’a odziera na naszych oczach dzieciństwo i proces dojrzewania z wszelkiego uroku. U tego reżysera świat nie ma litości dla brzydkich i niepopularnych kujonów, których otoczenie próbuje zniszczyć, łamiąc bezwzględnie wszelki opór oraz traktując jako niechcianych wyrzutków. W takim świecie przetrwają tylko najbardziej hardzi i gruboskórni, a nasza heroina Dawn jest na szczęście taką postacią. W Witajcie w domku dla lalek nie ma właściwie pozytywnych bohaterów, dzieci są okrutne i bezlitosne dla siebie nawzajem, dorośli nieobecni, nierozumiejący i skupieni na swoich konwencjonalnych rytuałach. Obraz Solondz’a oferuje nam skrajnie alternatywną wizję rzeczywistości w porównaniu z tą tradycyjną, lansowaną przez amerykańską telewizję poprzez popularne seriale dla młodzieży w rodzaju Cudownych lat (The Wonder Years) czy też Siódmego nieba (7th Heaven).


          Welcome to the Dollhouse to film ukazujący swoich bohaterów w krzywym zwierciadle, co więcej, jego postaci są stereotypowe i sportretowane bardzo jednostronnie. Wygląda to na bardzo charakterystyczną taktykę reżysera, który w ironiczno-groteskowy sposób z trywialnej i konwencjonalnej rzeczywistości przedstawionej stara się wyłuskać czające się w niej potencjalne zło oraz dewiację. Solondz, na przekór dominującym tendencjom w amerykańskim kinie, i to nie tylko mainstreamowym, stara się ujawnić, że spirala nienawiści oraz czysto ludzkiej wzajemnej niesprawiedliwości nie zostaje na ogół przezwyciężona, nie prowadzi do automatycznego katharsis, ani też przemiany psychiki skrzywionych protagonistów. Pętla agresji, pogardy i lekceważenia wraz z upływem czasu tym mocniej zaciska się na szyjach postaci Solondz’a, z okrucieństwa i niesprawiedliwości wieku dojrzewania prowadząc wprost do zła i dewiacji wieku dojrzałego.


Cytat z filmu:

Dawn Weiner: Why do you hate me?
Lolita: Because you're ugly.

Dawn Weiner: Dlaczego mnie nienawidzisz?
Lolita: Bo jesteś brzydka.

I kolejny:

Brandon: Why do you hang out with that faggot?
Dawn Weiner: Just because Ralphie's a faggot doesn't mean he's an asshole.

Brandon: Dlaczego zadajesz się z tą ciotą?
Dawn Weiner: To, że Ralphie jest ciotą wcale nie znaczy, że jest dupkiem.

3 maja 2014

Lars and the Real Girl (Miłość Larsa). Na granicy urojenia i autoparodii.

          Komediodramat Miłość Larsa opowiada nam nietypową historię Larsa Lindstroma (znakomity Ryan Gosling), mieszkańca małego miasteczka w stanie Wisconsin, w północnej części USA. Lars zajmuje małą przybudówkę-garaż w bezpośrednim sąsiedztwie domu rodziców, który po ich śmierci zamieszkują jego starszy brat Gus (Paul Schneider) wraz z ciężarną żoną Karin (Emily Mortimer). Matka Larsa zmarła wkrótce po jego przyjściu na świat, tak że chłopiec był wychowywany wraz ze starszym bratem przez samotnego, a z czasem również mocno wycofanego i zamkniętego w sobie ojca. Brak matki oraz jedyne towarzystwo nieobecnego duchem ojca odcisnęły na młodym Larsie silne piętno, do tego stopnia, że w dorosłym życiu nasz protagonista ma poważne problemy z nawiązaniem jakichkolwiek bliższych relacji z otaczającymi go ludźmi...
          

          Film Miłość Larsa to doceniona przez krytyków niezależna koprodukcja amerykańsko-kanadyjska z 2007 roku w reżyserii Craig’a Gillespie’go, reżysera znanego wcześniej głównie z  kręcenia telewizyjnych reklamówek. W przypadku tego filmu istotniejsza okazała się osoba autorki scenariusza - jest nią Nancy Oliver, znana przede wszystkim jako jedna ze scenarzystek znakomitego serialu dramatycznego HBO Six Feet Under (Sześć stóp pod ziemią). Za scenariusz Miłości Larsa Nancy Oliver zdobyła w 2008 roku nominację do Oscara Amerykańskiej Akademii Filmowej w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny. Z kolei odtwarzający tytułową rolę Larsa aktor Ryan Gosling w tym samym roku otrzymał nominację do Złotego Globu w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy w komedii/musicalu.



          Lars ma zwyczajną pracę w biurze, utrzymuje też powierzchowne kontakty z bratem i jego żoną, a także znajomymi z pracy oraz miasteczka. Wieczory jednak spędza samotnie, wyglądając przez okno na podwórze i nie mając nawet odwagi wstąpić do brata na rodzinną kolację. Bratowa Larsa Karin próbuje ze wszelkich sił przełamać tę autoalienację swojego szwagra, podobnie jak i reszta znajomych naszego bohatera, na czele z podkochującą się w nim koleżanką z pracy Margo (Kelli Garner).Wszyscy oni czują się w pewnym sensie współodpowiedzialni za jego los. Wszechobecna presja otoczenia skutkuje poważnie na zdrowiu psychicznym Larsa, który w pewnym momencie pada ofiarą urojenia, przedstawiając najbliższym gumową lalkę z sex-shopu jako swoją nową dziewczynę Biankę. Sprawy przybierają bardzo poważny obrót, albowiem Lars traktuje ludzkich rozmiarów lalkę jak żywą istotę i takiego samego jej traktowania domaga się od pozostałych...


          Pomysł na postać Larsa i całą fabułę filmu obnaża niezależność obrazu Gillespie’go. Miłość Larsa to bowiem specyficzna produkcja niezależna, przez jednego z amerykańskich krytyków nazwana „niezależnym wilkiem w owczej skórze wielkiego filmowego studia”. Faktem jest, że obraz powstał m.in. dla jednej z największych wytwórni filmowych w Stanach, czyli Metro-Goldwyn-Mayer (MGM). Scenariusz filmu, tak jak i sama jego produkcja, przynależą już jednak do zupełnie innego filmowego świata. Fabuła Miłości Larsa zbudowana jest nie wedle schematycznych hollywoodzkich przepisów, ale raczej na wzór tych tendencji we współczesnym amerykańskim kinie, które nie oglądają się tylko na cenzurę i umoralniające przesłanie gotowego filmowego dzieła. Według tych tendencji, mocno obecnych też w najlepszych amerykańskich serialach, postać głównego bohatera powinna być zarysowana stanowczo oraz wiarygodnie, a osobowość protagonisty winna być ponadto maksymalnie złożona, wielowymiarowa i niejednoznaczna, tak pod względem psychologicznym, jak i w kontekście dokonywanych przez niego moralnych wyborów. Nancy Oliver, scenarzystka kultowego już serialu Six Feet Under, stworzyła w osobie Larsa Lindstroma postać szalenie skomplikowaną, a jednocześnie niebezpiecznie balansującą na granicy autoparodii. Wielką zasługą odtwórcy głównej roli Ryana Goslinga jest oparcie kreacji tej postaci na drobnych niuansach, detalach, które kawałek po kawałku odsłaniają nam tragikomiczny wymiar jego niecodziennego, nieprzeciętnego życia.


          Lars autorstwa Oliver i w wykonaniu Goslinga to nie tylko nieśmiały facet z poważnymi psychicznymi problemami, a gumowa lalka w roli jego dziewczyny Bianki to nie tylko komediowy zabieg ku uciesze spragnionej ekscentryczności i kuriozalnego dowcipu publiczności. W filmie Craiga Gillespie’go zarówno Lars, jak i jego dziewczyna poddani są skrupulatnej terapii psychiatrycznej przez rodzinną lekarkę Dagmar (jak zawsze znakomita Patricia Clarkson). W jej efekcie urojenie Larsa okazuje się być czymś więcej niż tylko fanaberią nieprzystosowanego do życia autysty, czy też zwykłym żartem znudzonego prowincjonalnym życiem odludka. Im głębiej Dagmar, a dzięki niej także rodzina i znajomi Larsa, wnika w wypaczoną i skrzywdzoną psychikę naszego protagonisty, tym dobitniej wyłania się przed nami obraz świata, w którym dotyk może boleć, a  towarzyska presja otoczenia może być nie do udźwignięcia. Niezależne kino pokroju Miłości Larsa otwiera nas na inność i niezwyczajność w drugim człowieku, pozwala nam lepiej zrozumieć genezę tej inności, a przez to uczy nas niewydawania zbyt pospiesznych osądów na podstawie niekonwencjonalnych zachowań ludzi takich jak Lars.


Cytat z filmu:

Dagmar: Have there been any changes in the family in the last year or so?
Gus: No, everything is pretty much exactly the same except Karin is pregnant and Lars is nuts.
Dagmar: You know, this isn't necessarily a bad thing. What we call mental illness isn't always just an illness. It can be a communication; it can be a way to work something out.
Gus: Fantastic. When will it be over?
Dagmar: When he doesn't need it anymore.

Dagmar: Czy przez ostatni rok zaszły jakieś zmiany w rodzinie?
Gus: Nie, wszystko jest w zasadzie po staremu, z wyjątkiem że Karin jest w ciąży, a Lars dostał świra.
Dagmar: Wiesz, że to nie musi być koniecznie zła wiadomość. To, co nazywamy zazwyczaj chorobą umysłową, nie zawsze jest tylko chorobą. Może też być rodzajem komunikacji; sposobem na rozwiązanie jakiegoś problemu.
Gus: Fantastycznie. Kiedy się to skończy?
Dagmar: Kiedy on nie będzie tego dłużej potrzebował.