23 lutego 2014

Northfork. Baśń o końcu pewnego świata.

          Northfork to baśń o końcu świata, właściwie to o takim małym końcu świata, który zdarza się codziennie w życiu kogoś innego. Z jednej strony to zmierzch istnienia pewnego miasteczka na dalekiej północy Stanów, a jednocześnie ostatnie dni życia małego sieroty, który w swojej imaginacji desperacko stara się odnaleźć własne korzenie, a tym samym nadać swojemu krótkiemu istnieniu sens i znaczenie.


          Northfork (2003) to trzecia z kolei fabuła autorstwa braci Michaela i Marka Polish. Podobnie jak w debiutanckim Twin Falls Idaho z 1999 r. i tym razem przenosimy się do północno-zachodniej części Stanów Zjednoczonych, konkretnie do północnej Montany, niedaleko granicy z Kanadą.
         Tytuł filmu to jednocześnie nazwa fikcyjnego miasteczka, które w 1955 r. ma być wymazane z mapy Stanów i całego świata, jako że nowo zbudowana tama na pobliskiej rzece ma niebawem zalać rozległe równiny, na których położona jest miejscowość. Zanim wody sztucznego jeziora na dobre pochłoną Northfork pozostało jeszcze 48 godzin, a wciąż nie udało się ewakuować resztki opornych mieszkańców. Szkielet fabuły to właśnie historia ewakuacji ostatnich zamieszkałych na tym terenie osób, podjęta przez trzy pary tzw.”ewakuatorów”, podróżujących po miasteczku w czarnych limuzynach. 


          Równocześnie z opowieścią o wysiedlaniu pozostałych maruderów poznajemy historię małego Irwina (Duel Farnes), sieroty z lokalnego domu dziecka. Irwin jest ciężko chory, na tyle poważnie, że jego adopcyjni rodzice nie zdecydowali się na zabranie go z Northfork w obawie, że może nie przeżyć podróży. Umierającym chłopcem opiekuje się lokalny pastor - Ojciec Harlan (w tej roli bardzo dobry Nick Nolte). Irwin, odrzucony przez swoich niedoszłych rodziców, ucieka w świat swojej bogatej wyobraźni, śniąc o nieziemskich wysłannikach, wydelegowanych do Northfork w celu odszukania zaginionego anioła i odstawienia go z powrotem do przynależnego mu świata. Irwin jest przekonany, że to właśnie on jest owym zagubionym aniołem, który spadł na ziemię, po czym został uprowadzony przez ludzi i pozbawiony swoich skrzydeł.


          Widz przyjmuje fantazyjną perspektywę Irwina i dzięki niemu poznaje czwórkę ekscentrycznych istot nie z tego świata; do grona owych niby-aniołów wchodzą: Flower Hercules - ni to kobieta ni mężczyzna, intrygująca androgyniczna postać świetnie interpretowana przez Daryl Hannah, następnie mamy niemego kowboja o imieniu Cod (Ben Foster), rozgadanego Happy’ego (w tej roli Anthony Edwards), oraz ironicznego i mówiącego z wyraźnym angielskim akcentem Cup of Tea (Robin Sachs). Irwin w swoich sennych majakach próbuje za wszelką cenę przekonać to nietypowe gremium o swojej niebiańskiej proweniencji, a czasu ma coraz mniej, jako że jego dni, tak samo jak dni Northfork, są bezlitośnie policzone…
  

      Ten niesamowicie wysmakowany film utrzymany jest w tonacji requiem, to jedyna w swoim rodzaju subtelna i pełna przepięknych detali elegia o odchodzeniu. Do tematu obrazu świetnie dopasowane są: tempo narracji (niespieszne), muzyka (minimalistyczno-eteryczna), oraz przede wszystkim zdjęcia. Film nakręcony jest w kolorze, ale dzięki specjalnym zabiegom operatora kamery M. Davida Mullena z gotowego już obrazu odsączono kolor, zastępując go niemal wszystkimi możliwymi odcieniami szarości. Zdjęcia powstawały na rozległych równinach Montany, z ośnieżonymi szczytami wzgórz majaczącymi w tle i pustymi przestrzeniami dookoła. Kiedyś po tych terenach przetaczały się niezliczone stada bizonów, teraz to idealny krajobraz do filmu o apokalipsie.


       Wbrew pozorom Northfork, pomimo swojej tematyki, nie jest filmem ponurym czy też depresyjnym. Jego wiodącą cechą, będącą jednocześnie cechą większości amerykańskich produkcji niezależnych, jest obecność pewnej podskórnej nadziei mimo wszystko, która wraz ze swoistym humorem typowym dla filmów braci Polish doskonale równoważy smutek i melancholię tego wizjonerskiego dzieła.


       Krytycy, pisząc o filmie, przywoływali swoje skojarzenia z takimi arcydziełami światowego kina jak Days of Heaven (Niebiańskie dni) Terrence’a Malick’a z 1978 r. czy też Der Himmel über Berlin (Niebo nad Berlinem) Wima Wendersa z 1987 r. Pierwsze skojarzenie bierze się z powodu długich ujęć ogromnych oraz pustych przestrzeni, a także ciekawego wpisania w konkretną scenerię opowiadanej historii. W obu obrazach fabuła wydaje się być tylko pretekstem do sfilmowania niesamowitych krajobrazów Montany czy też prowincji Alberta w Kanadzie, udającej plenery północnego Teksasu, jak to jest w przypadku dzieła Malick’a. Drugie skojarzenie to z pewnością obecność aniołów, biblijne odwołania i ciągłe przenikanie się dwóch światów, tego ziemskiego i tego z projekcji bujnej fantazji małego chłopca. Oba skojarzenia są jednak bardzo luźne, a Northfork jest niekwestionowanym osiągnięciem w swoim gatunku, z którym trudno porównywać jakikolwiek inny film.




Cytat z filmu:

Father Harlan: We are all angels. It is what we do with our wings that separates us.
Ojciec Harlan: Wszyscy jesteśmy aniołami. Dzieli nas to, co robimy z naszymi skrzydłami.

I jeszcze jeden:

Father Harlan: It all depends on how you look at it; we’re either half way to heaven or half way to hell.
Ojciec Harlan: Wszystko zależy od tego, jak na to spojrzysz; jesteśmy albo w pół drogi do nieba, albo w pół drogi do piekła.

15 lutego 2014

Twin Falls Idaho. Samotność we dwoje.

          Twin Falls Idaho to film o bezgranicznej samotności i skrajnym wyalienowaniu. Jednojajowi bliźniacy Falls są połączeni ciałami, dzieląc niektóre organy wewnętrzne. Z założenia samotność nie powinna być ich udziałem, paradoksalnie jednak jest, i to w stopniu większym niż można byłoby przypuszczać. Postać braci syjamskich jako protagonistów wprowadza szeroki temat tożsamości i ciągłego zmagania się z nieakceptującym inności otoczeniem. To właśnie problematyka tożsamości, inności, dziwności, nieprzystawania, tudzież nieprzystosowania jest źródłem motywów stanowiących najczęściej kanwę opowiadanych w amerykańskim kinie niezależnym historii.


          Dzieło braci Michaela i Marka Polish z 1999 roku to już właściwie klasyka amerykańskiego kina niezależnego, a jednocześnie film będący nośnikiem wielu elementów znakomicie ten rodzaj kina definiujących.
          Akcja opowieści toczy się w prowincjonalnym amerykańskim miasteczku umieszczonym w tytule filmu wraz z nazwą odpowiedniego stanu. Tytuł filmu ma jednak podwójne znaczenie, albowiem Falls to również nazwisko protagonistów historii, którymi są syjamscy bliźniacy Blake oraz Francis. Dla koneserów różnych filmowo-serialowych smaczków warto dorzucić, że Twin Falls w stanie Idaho to rodzinna miejscowość znanej z serialu Mad Men aktorki Christiny Hendricks. Miejsce akcji filmu od razu narzuca nam specyficzną perspektywę: to wycinek z fikcyjnego życia tej mniej znanej, po trosze zaściankowej Ameryki. To nie Nowy Jork z jego centrum świata, ani tym bardziej zalane słońcem Południe. To mroczna i chłodna amerykańska Północ, pełna podrzędnych, śmierdzących hoteli oraz zaludniona całą kolekcją dziwaków i typów z półświatka.


          Za dziwaków (jeśli zgoła nie za dziwolągów) mogą uchodzić główni bohaterzy opowieści: bracia syjamscy Blake oraz Francis Falls, grani przez twórców obrazu, jednojajowych bliźniaków Marka i Michaela Polish. Przyjeżdżają oni do miasta w poszukiwaniu swojej rodzonej matki. Zatrzymują się w odstręczającym hotelu, aby tam świętować dzień swoich urodzin; na tę okazję Francis zamawia Blake’owi prezent w postaci lokalnej prostytutki Penny, granej przez debiutującą na ekranie piękną i świeżą Michele Hicks. Ta ostatnia ucieka w popłochu, zdając sobie sprawę z dość niecodziennej fizjonomii swoich klientów, wraca jednak po zapomnianą torebkę, a historia dopiero się zaczyna…


          Równorzędną bohaterką tego filmu jest prostytutka Penny, wyrzucona na margines społeczeństwa z racji swojego zawodu, wykonywanego raczej z desperacji niż z wolnego wyboru. Rodząca się między nią a braćmi Falls relacja staje w centrum zainteresowania twórców obrazu. W wyalienowaniu bliźniaków Penny dostrzega też cząstkę własnej samotności, która staje się wkrótce nicią porozumienia oraz początkiem wyjątkowego uczucia między nią a Blake’iem.
          Fabułę filmu komplikuje fakt, że drugi z braci Francis jest ciężko chory, co w połączeniu z uczuciem Blake’a do Penny  musi doprowadzić w finale do kresu ich wzajemnej symbiotycznej więzi. Moment ten, będący kulminacją całej opowieści, jest w sposób poruszający oddany w wizyjno-onirycznej scenie pod koniec filmu, kiedy to widzimy obu braci, na co dzień bezustannie zespolonych, jeżdżących swobodnie ramię w ramię na rowerze.


          Abstrahując nieco od realizowanego w USA niezależnego kina warto nadmienić, że Twin Falls Idaho to kolejny znakomity film, którego protagonistami są bliźniacy jednojajowi, a problem tożsamości i ich wzajemnej więzi stanowi jądro opowieści. Inne przykłady to znane dzieło Davida Cronenberga Dead Ringers (Nierozłączni) z 1988 r. z podwójną rolą Jeremy’ego Irons’a oraz równie fascynujący, a dzięki muzyce Michaela Nymana także niesamowicie hipnotyczny obraz Petera Greenaway’a  A Zed and Two Noughts (Zet i dwa zera) z 1986 r. Nie mam cienia wątpliwości, że film braci Polish można postawić na równi z tymi dwoma dziełami światowego kina. Zasadnicza różnica polega tu na tym, że obraz Amerykanów jest dużo bardziej kameralny, wyciszony i kontemplacyjny w porównaniu z filmami Kanadyjczyka i Brytyjczyka.


Cytat z filmu:

Blake: The story of me is over.
Penny: In time, every sad ending will become happy.
Blake: (voice over) The sad ending is only because the author stops telling the story. But it still goes on. It’s just untold.

Blake: Moja opowieść jest skończona.

Penny: Z czasem każde smutne zakończenie stanie się szczęśliwe.
Blake: (głos z offu) Zakończenie jest smutne, ponieważ autor przestaje snuć opowieść. Ale ona ciągle trwa, jest tylko nieopowiedziana.