13 września 2020

First Cow (Pierwsza krowa). Chwytaj byka za rogi, a krowę za wymiona.

           Fabułę dramatu First Cow w reżyserii Kelly Reichardt można całkiem celnie zinterpretować jako genezę amerykańskiego snu. Opowieść rozgrywa się w XIX-wiecznym Oregonie, gdzie ludzie z różnych stron Ameryki przybywają, aby łatwo i szybko wzbogacić się w poszukiwaniu złota lub futer. Dwaj główni bohaterowie obrazu zawędrowali w tamte strony albo szukając lepszego życia i zarobku jak kucharz Cookie (grany przez Johna Magaro), albo uciekając przed kryminalną przeszłością jak chiński imigrant King-Lu (w tej roli Orion Lee). Zrządzeniem losu ci dwaj mężczyźni trafiają na siebie w kryzysowym momencie i pomagają sobie wzajemnie w przetrwaniu na niegościnnej dla nich ziemi. Co więcej, Cookie i King-Lu rozkręcają lokalny biznes przy wykorzystaniu mleka tytułowej dojnej krowy, należącej do miejscowego gospodarza ziemskiego. Właściciela krowy nikt oczywiście o pozwolenie na jej dojenie nie zapytał, ale jak głosi odwieczna zasada przyszłych bogaczy i potentatów, pierwszy milion trzeba po prostu ukraść…

          First Cow to najnowszy dramat wybitnej niezależnej amerykańskiej reżyserki Kelly Reichardt, która wcześniej zrobiła m.in. świetny Kobiecy świat (Certain Women) w 2016 roku. Scenariusz do filmu jego autorka napisała wspólnie z Jonathanem Raymondem na podstawie jego własnej powieści pod tytułem The Half Life. Swój ostatni film Reichardt zaprezentowała premierowo na Festiwalu Filmowym w Telluride (w stanie Kolorado) pod koniec sierpnia 2019 roku. Obraz walczył również w konkursie głównym o Złotego Niedźwiedzia na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie w lutym 2020 roku. W marcu tego roku wprowadzono First Cow na amerykańskie ekrany, a od lipca film jest również dostępny w amerykańskich serwisach VOD. Podobnie jak wszystkie poprzednie dzieła Reichardt, również jej ostatni obraz wzbudził jednogłośny zachwyt filmowej krytyki, która choć przyznaje, że film ma bardzo powolne tempo i na początku testuje naszą cierpliwość, to jednak wart jest obejrzenia do samego końca, przynosząc w finale zasłużoną satysfakcję.

          Mamy rok 1820. Uczony kulinarnego fachu w Bostonie kucharz Cookie (John Magaro) przybywa do Oregonu w towarzystwie żądnych miejscowych futer traperów. Przypadkiem poznaje ukrywającego się w lesie przed krwawą zemstą chińskiego imigranta King-Lu (Orion Lee) i ratuje mu skórę. King-Lu okazuje się mieć żyłkę do interesów i namawia Cookie’go do wejścia we wspólny biznes, którego istota polega na sprzedaży słodkich ciastek miejscowej ludności. Problem w tym, że mleko do wypieku tychże słodkości para pozyskuje nielegalnie od jedynej mlecznej krowy w okolicy, której panem jest lokalny właściciel ziemski rodem z Anglii (w tej roli Toby Jones). Pokątny cukierniany biznes się kręci, a para wspólników ryzykuje życiem próbując dorobić się funduszy na zakup własnego kawałka oregońskiej ziemi.

          Kto nie ma cierpliwości do tzw. slow cinema, ten w ogóle nie powinien brać się do oglądania filmu First Cow. Obraz można w pełni docenić dopiero po obejrzeniu dwóch całych godzin niespiesznie przedstawionych kolei losu pary jego głównych protagonistów. Ale kto wytrwa i wciągnie się w historię Cookie’go i King-Lu, ten otrzyma godną nagrodę w postaci pięknie sfilmowanej opowieści o męskiej przyjaźni w wyjątkowo niesprzyjających okolicznościach czasu, miejsca i przyrody. First Cow można interpretować na dwóch zupełnie różnych płaszczyznach. Na społeczno-ekonomicznej płaszczyźnie to przypowieść o początkach american dream. Dwóch nie posiadających niczego mężczyzn próbuje dorobić się czegoś na zasiedlanym przez białych osadników Oregonie. Zaczynają od zera, a nawet mniej, bo muszą uciekać się do kradzieży swojego podstawowego surowca, czyli mleka, aby wyprodukować swój podstawowy towar (słodkie ciastka). Ich szemrana cukiernia odnosi ogromny sukces wśród lokalnej ludności, nawet sam właściciel dojonej nielegalnie pod osłoną nocy krowy płaci za posmarowane miodem ciastka, które przypominają mu o cukierniach rodzinnego Londynu. Cookie i King-Lu może nie dorabiają się na swoim biznesie kroci, ale zdecydowanie swoją przedsiębiorczością i smykałką do interesów kreują pewien wzór dla przyszłych amerykańskich pokoleń biznesmenów i milionerów. Jak znakomicie pokazuje finał filmu, robienie interesów zawsze niesie ze sobą duże ryzyko, z utratą życia włącznie. Ale jak trafnie zauważa w pewnym momencie obrotny King-Lu - mózg całej operacji - wszystkie wartościowe rzeczy w życiu są ryzykowne, a byka trzeba zawsze brać za rogi.

         Druga płaszczyzna, na której możemy odczytać First Cow jest czysto międzyludzkiej natury. To film o przyjaźni w czasach, kiedy trudno było o szczerą przyjaźń, liczyły się natomiast głównie potencjalny zysk i interesowność. King-Lu i Cookie są partnerami w biznesie, ale traktują się z szacunkiem i pełnym wzajemnym zrozumieniem. Nikt nikogo tutaj nie wykorzystuje (no może poza tytułową krową), a ich biznesowa współpraca utrzymana jest we wzorowej wprost harmonii. Czasy osadnictwa oraz kolonizowania zachodnich rubieży Ameryki to historia okrucieństwa, gwałtów i wywłaszczenia. W filmie Kelly Reichardt na pierwszy plan wychodzi jednak spokojna i niespieszna refleksja nad tym czasem i jego ludźmi. Mamy wywłaszczonych z ich własnej ziemi Indian, w dużej mierze już zasymilowanych w ramach lokalnej społeczności, mamy imigrantów ze wszystkich części świata w poszukiwaniu szczęścia na tym gęsto zalesionym krańcu świata, mamy wreszcie tytułową ‘pierwszą krowę’, która staje się punktem zwrotnym w opowieści, dającym jej paliwa (nie tylko w postaci mleka) oraz stanowiącym ważny łącznik między tymi, którzy już coś mają (grany przez Toby’ego Jonesa właściciel ziemski) a tymi, którzy dopiero chcą się dorobić ich kosztem. Dzieją się w First Cow także brutalne rzeczy, ludzie jak zawsze potrafią być sobie wilkami i tylko tytułowa krowa patrzy na to wszystko swoimi spokojnymi oczami o nieprzeniknionej czarnej głębi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz