6 września 2014

You Can Count on Me (Możesz na mnie liczyć). 'Kameralne' wcale nie znaczy 'nudne'.

           Kolejny świetny amerykański film niezależny o (wątpliwych niejednokrotnie) urokach amerykańskiej prowincji. W Możesz na mnie liczyć przenosimy się tym razem do północno-wschodniej części kraju, by podziwiać spokojne i malownicze pejzaże Scottsville w stanie Nowy Jork. Fabuła reżyserskiego debiutu Kennetha Lonergana jest prosta i nieskomplikowana, skupia się w zasadzie na dość trudnych relacjach dwojga rodzeństwa, z których każde ma zupełnie inny stosunek do rodzinnej miejscowości, a co nawet istotniejsze, dzieli ich kompletnie różny tryb życia oraz sposób rozwiązywania życiowych problemów. W bardzo kameralnym You Can Count on Me stajemy się cichymi świadkami małego familijnego dramatu, w którym pod postacią rodzinnego konfliktu brata i siostry obserwujemy zderzenie się tego, co zewnętrzne, światowe i kosmopolityczne, z tym, co prowincjonalne, tradycyjne i oswojone.


            Pierwszy pełnometrażowy film reżysera i scenarzysty Kennetha Lonergana bardzo szybko zdobył niekwestionowane uznanie w filmowym środowisku. Wszystko zaczęło się oczywiście od Sundance Film Festival A. D. 2000, na którym obraz zdobył główną nagrodę jury konkursu, a sam Kenneth Lonergan otrzymał również Waldo Salt Screenwriting Award za najlepszy scenariusz. Twórca Możesz na mnie liczyć doceniony został także na dwóch najbardziej prominentnych galach filmowych w Ameryce, otrzymując nominację w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny zarówno do Złotego Globu, jak i do Oscara. Amerykańska Akademia Filmowa wyróżniła również grę Laury Linney, nominując ją w kategorii najlepsza aktorka pierwszego planu. O walorach świetnego performance'u aktorki takie samo zdanie miało stowarzyszenie zagranicznych dziennikarzy akredytowanych w Hollywood, co oczywiście nie mogło się skończyć inaczej jak nominacją do Złotego Globu w kategorii najlepsza aktorka w dramacie w 2001 roku.


            You Can Count on Me koncentruje się na historii dwojga rodzeństwa, siostry Samanthy (rewelacyjna Laura Linney) oraz brata Terry’ego (Mark Ruffalo) Prescott’ów. W dzieciństwie tracą oni w wypadku samochodowym oboje rodziców, przez co przez znaczną część życia zdani są głównie na siebie. Po osiągnięciu dojrzałości ich życiowe drogi podążają w dwóch różnych kierunkach, a film rozpoczyna się w momencie, gdy po latach dochodzi do ich ponownego spotkania. Terry obrał sobie żywot włóczęgi oraz obieżyświata, przemierzając Stany Zjednoczone od Florydy po Alaskę w poszukiwaniu przygód i okazjonalnego zarobku. Samantha (Sammy) natomiast pozostała w rodzinnym, małym Scottsville (stan Nowy York), gdzie pracuje w lokalnym oddziale banku oraz samotnie wychowuje 8-letniego syna Rudy’ego (Rory Culkin). Terry przybywa po dłuższej nieobecności głównie w celu wyciągnięcia od siostry pieniędzy, zostaje jednak na dłużej, dając się wciągnąć w miejscowy rytm życia oraz zawikłane osobiste sprawy Sammy.


            Możesz na mnie liczyć udowadnia nam jak amerykańska niezależna kinematografia potrafi z prostej, ‘niefilmowej’ historii zrobić kawał znakomitego kina. Duża zasługa w tym dwójki głównych aktorów, którzy ze swoich postaci uczynili na ekranie dwa ścierające się ze sobą żywioły ognia i wody. Grana przez Laurę Linney Sammy stara się dopasować do klimatu i mentalności małomiasteczkowego Scottsville, zbudowana jest jednak z nieco innej materii niż reszta ‘porządnych’ mieszkańców tego uroczego amerykańskiego zakątka, flirtuje bowiem  jednocześnie z dwoma mężczyznami, z których jeden, Brian, jest jej przełożonym w banku. Grany przez Matthew Broderick’a Brian ma dodatkowo będącą w szóstym miesiącu ciąży żonę. Sammy wikła się w romans z żonatym szefem, jednocześnie nie może się zdecydować na trwały związek ze swoim wieloletnim kochankiem i przyjacielem, Bobem (Jon Tenney). Grany natomiast przez Marka Ruffalo Terry wyraźnie gardzi prowincjonalną mentalnością mieszkańców Scotsville i ma pretensje do siostry, że ta pomimo swojej odmienności stara się za wszelką cenę wyjść naprzeciw moralnym oczekiwaniom lokalnej społeczności oraz jej pastora (granego notabene przez samego reżysera filmu). Zderzenie postaw i oczekiwań rodzeństwa jest tym większe, że Sammy stara się zatrzymać brata w okolicy na dłużej, widząc jak dobry ma on kontakt z jej potrzebującym ojca synem Rudy’m.



            To, co czyni z You Can Count on Me prawdziwe arcydzieło w swoim gatunku, to idealne połączenie świetnie zarysowanego rodzinnego konfliktu, znakomitych dialogów oraz bezbłędnie dobranego do historii tła. Poziom natężenia emocji między Sammy a Terry’m, ich bardzo specyficzna więź, nie pozwala ani na chwilę uśpić uwagi widza. W przypadku amerykańskich produkcji offowych ‘kameralne’ wcale nie jest synonimem epitetu ‘nudne’, a portretowi prowincji daleko jest do idylli. Skonfrontowanie poukładanego i religijnego trybu życia mieszkańców Scottsville z nonkonformistyczną, impulsywną oraz wolnomyślicielską naturą Terry’ego perfekcyjnie służy wyłuskaniu różnic między tym zakątkiem Stanów Zjednoczonych a tzw. ‘wielkim światem’, reprezentowanym przez wielomilionowe amerykańskie metropolie z Nowym Jorkiem na czele. Terry jest klasycznym ‘obcym’ w świecie Scottsville, stąd jego relacje z zanurzoną w tym uniwersum siostrą są tak napięte. Debiutancki obraz Lonergana mieści w sobie wiele dychotomii i sprzeczności, film uzmysławia nam ponadto, że te konflikty oraz opozycje są nie do uniknięcia. W końcu to na przeciwstawnych żywiołach właśnie zbudowany jest cały znany nam świat.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz