I znów nie obyło się bez małego skandalu. Wiener-Dog, najnowszy komediodramat
kontrowersyjnego amerykańskiego reżysera Todd’a Solondz’a, wywołał spore
poruszenie i dezaprobatę większości widowni, gdy został premierowo pokazany na
Sundance Film Festival A.D. 2016. Utrzymane w stylu gore ostatnich parę minut filmu skłoniło znaczną część
festiwalowych widzów do wybuczenia obrazu i wyjścia z sali projekcyjnej tuż
przed zakończeniem seansu. Nie od dziś wiadomo, że filmy Todd’a Solondz’a to
kino nie dla każdego. Wiener-Dog to z
pewnością nie jest obraz dla miłośników zwierząt, w szczególności zaś właścicieli
uroczych jamników.
Wiener-Dog, ostatni film Todd’a Solondz’a,
wybitnego niezależnego twórcy z New Jersey, to właściwie spin-off jego dzieła z 1995 roku, czyli obrazu Welcome to the Dollhouse (Witajcie w domku dla lalek), który wygrał festiwal Sundance w 1996 roku. Równe 20
lat po sukcesie tamtego filmu, w styczniu 2016 roku, Todd Solondz przywiózł na
Sundance swoje nowe filmowe dziecko. Napisany i wyreżyserowany przez Solondz’a Wiener-Dog nosi niezaprzeczalne piętno
oglądu świata przez tego twórcę. To właśnie charakterystyczny dla tego reżysera
punk widzenia rzeczywistości wywołał niesmak i protest widowni na Sundance.
Bohaterem Wiener-Dog jest rudy
jamnik (właściwie jamniczka), który w trakcie trwania filmu co najmniej
pięciokrotnie zmienia swoich opiekunów. Wraz z psem poznajemy jego kolejnych
właścicieli, którzy borykają się z własnymi poważnymi problemami, a ich
następstwa mają bezpośredni wpływ na naszego psiego bohatera, niemego obserwatora
cudzych dramatów. Pierwszym opiekunem psa jest mały chłopiec Remi (Keaton Nigel
Cooke), który dostaje swojego pupila po przejściu ciężkiej choroby. Jego
rodzice jednak, grani przez Julie Delpy i Tracy Letts’a, nie są specjalnie
zachwyceni obecnością zwierzaka w ich nowoczesnym domu. Kiedy więc pies zaczyna
ciężko chorować, zostaje oddany weterynarzowi do uśpienia. Przed niechybną
śmiercią jamnika ratuje asystentka weterynarza Dawn Wiener (Greta Gerwig), główna
bohaterka wcześniejszego Welcome to the Dollhouse, teraz już dorosła i samodzielna (a której przezwiskiem w dzieciństwie był właśnie tytułowy Wiener-Dog, czyli psia morda). Wraz ze swoją nową właścicielką
i jej znajomym z dzieciństwa Brandon’em (Kieran Culkin) nasz psi bohater
wyrusza w podróż furgonetką z New Jersey do Ohio. Zwierzę jeszcze kilkakrotnie
przechodzi z rąk do rąk, wędrując do coraz to starszych i zgorzkniałych
właścicieli. Na pewien czas jego panem staje się Dave Schmerz (Danny DeVito),
niespełniony scenarzysta i wykładowca w szkole filmowej, który posługuje się
jamnikiem do wywarcia zemsty na swoich uniwersyteckich przełożonych i studentach.
Dzięki temu segmentowi obraz zamienia się na chwilę w ciętą satyrę pod adresem
filmoznawstwa i amerykańskich szkół filmowych. Ostatnią właścicielką psa jest
Nana (Ellen Burstyn), schorowana staruszka u kresu swojej życiowej drogi. To
właśnie pod jej nieuwagę swój tragiczny koniec znajdzie nasz psi bohater.
Komediodramat Wiener-Dog prezentuje
świat widziany oczami niepozbawionego poczucia humoru zgorzkniałego cynika.
Oglądanie tego obrazu nie napawa optymizmem co do realnego wymiaru ludzkiej
natury, pozwala jednak na więcej niż odrobinę zadumy nad daremnością i
bezsensem większości naszych poczynań. Todd Solondz pokazuje jak każdy z nas
próbuje znaleźć sens oraz prawdziwą wartość w swoim życiu, i jak często nasze
ku temu wysiłki kończą się żenującą porażką. Podejmowane przez bohaterów Wiener-Dog desperackie próby odnalezienia
w świecie swojego miejsca (i co za tym idzie szczęścia) zestawione zostają z
niegodnym pozazdroszczenia losem jamnika, który często staje się dla swoich
kolejnych właścicieli jeszcze jedną szansą na lepsze, bardziej znośne życie. Jak
każdy instrument na drodze do zamierzonego celu nasz psi protagonista przestaje
być w końcu potrzebny, i źle zazwyczaj się to dla niego kończy.
W amerykańskiej kulturze mamy do czynienia z
prawdziwą patologią pragnienia szczęśliwych zakończeń. I nie dotyczy to tylko produkcji
mainstreamowych. Todd Solondz gwarantuje nam brak takiego happy end’u, swoją markę zbudował w końcu na nie licowaniu się z
powszechnymi oczekiwaniami ogółu. Jakby tego było mało, reżyser ten znajduje
szczególne upodobanie w podkreślaniu i eksponowaniu brzydoty tego świata oraz
ludzkich w nim postępków. Idąc niejako całkowicie pod prąd oczekiwaniom oraz
wraźliwości filmowej widowni, Solondz kontrapunktuje bezsens i okropność swojego
świata czarnym humorem. W pierwszym segmencie filmu grana przez
Julie Delpy matka małego Remi’ego, próbując wytłumaczyć synowi konieczność
sterylizacji jego psiego pupila, opowiada mu z kamienną twarzą historię swojego
pudla z dzieciństwa, wabiącego się Croissant, zgwałconego wraz z licznymi
leśnymi wiewiórkami przez wściekłego psa o imieniu Muhammad… W finałowej
oniryczno-surrealistycznej scenie kreowana przez Ellen Burstyn bohaterka, pod
wpływem odwiedzin granej przez Zosię Mamet wnuczki, dokonuje rozrachunku
swojego długiego życia. Bilans okazuje się ciągiem zaprzepaszczonych możliwości
i niewykorzystanych szans. Życie według Todd’a Solondz’a jest właśnie takim
rachunkiem, który nigdy się nie zgadza, nigdy nie ma sensu, ale który w finale zawsze
musimy zaakceptować. I nie miejmy co do tego żadnych złudzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz