Manchester
by the Sea prowadzi w rankingu najsmutniejszych filmów 2016
roku. Jedni piszą wprost o ‘symfonii cierpienia’, inni zaś o depresyjnej aurze
bijącej z tego obrazu. Nie dajmy się jednak zwieść, Manchester by the Sea Kennetha Lonergana to jeden z
najzabawniejszych dramatów obyczajowych, jakie zdarzyło mi się kiedykolwiek
obejrzeć. I choć film rzeczywiście zbudowany jest na fundamencie ogromnej
rodzinnej tragedii, to sposób opowiedzenia historii jest lekki i niemalże
anegdotyczny. Kolejne sceny emanują codziennym, niewymuszonym humorem, jaki
niesie ze sobą każde zwyczajne życie. Są oczywiście liczne momenty ściskające z
całej siły za serce, ale pojawiają się one tak niespodziewanie i bez ostrzeżenia,
że wywołują raczej zdumienie oraz zachwyt, niż ból i łzy. Manchester by the Sea sfilmowany jest z taką gracją oraz wyczuciem,
że jego piękno bierze nas całkowicie z zaskoczenia, pozwalając długo jeszcze po
zakończonym seansie wracać myślami do jego scen i bohaterów.
Manchester by the Sea jest trzecim
fabularnym dziełem niezależnego twórcy Kennetha Lonergana, który debiutował w
2000 roku znakomitym You Can Count on Me (Możesz na mnie liczyć) z Laurą
Linney i Markiem Ruffalo. Obraz ten wygrał swego czasu nagrodę jury festiwalu
Sundance i to właśnie tam powrócił Lonergan ze swoim najnowszym filmem, czyli Manchester by the Sea, w styczniu 2016
roku. Lonergan obraz wyreżyserował i napisał też do niego oryginalny
scenariusz, który w lutym 2017 roku zdobył Oscara w swojej kategorii. Tak w
ogóle to Manchester by the Sea zgarnął
w sumie aż sześć nominacji amerykańskiej Akademii (w tym dla najlepszego filmu,
reżysera, za scenariusz oryginalny i za aż trzy aktorskie role), które
przełożyły się na dwa zwycięstwa w trakcie oscarowej gali: poza scenariuszem
Oscara przyznano również Casey’mu Affleck’owi za pierwszoplanową rolę męską. Bezspornie
jest więc Manchester by the Sea największym
triumfem amerykańskiego kina niezależnego w 2016 roku.
Manchester
by the Sea to nadmorskie miasteczko w amerykańskim stanie Massachusetts. To
właśnie tam z Bostonu musi powrócić główny bohater filmu, Lee Chandler (grany
przez Casey’ego Afflecka), aby pochować starszego brata i zaopiekować się jego
dorastającym synem. Zmarły brat, Joe Chandler (w tej roli powracający w
retrospekcjach Kyle Chandler), wyznaczył w swoim testamencie Lee jako prawnego
opiekuna dla swojego nastoletniego syna Patricka (nominowany do Oscara za tę
kreację Lucas Hedges). Lee Chandler nie chce jednak przejąć odpowiedzialności
za bratanka, a jeszcze bardziej nie w smak mu wizja powrotu do rodzinnego
Manchester by the Sea. W serii retrospekcji poznajemy jego przeszłe dzieje i
dowiadujemy się krok po kroku, jakie to wydarzenia z przeszłości ukształtowały
jego obecny charakter.
Perfekcyjnie
zagrany przez Casey’ego Afflecka Lee Chandler to mężczyzna zrezygnowany,
autodestrukcyjny i, co najistotniejsze, beznadziejnie pogrążony w poczuciu
winy. Od początku filmu niejasne jest dla nas, co tak naprawdę uczyniło go
takim człowiekiem. W Bostonie pracuje jako zwykły woźny i złota rączka, jest
sam, pije sam i często wdaje się w barach w bezsensowne bójki z obcymi. Powrót
do rodzinnego Manchester by the Sea jest mu wyraźnie nie na rękę, to
konieczność, którą musi się zająć, ale którą jak najszybciej chciałby załatwić
i wrócić do swojego bezbarwnego życia w Bostonie. Dzięki licznym retrospekcjom
powoli zaczynamy rozumieć zachowanie Lee i powody jego wyjazdu z rodzinnego
miasteczka. Jasne również staje się jego wycofanie i brak choćby śladowej
ilości zadowolenia z życia. Dowiadujemy się też, że Lee miał kiedyś żonę i własną
rodzinę. Grana przez Michelle Williams Randi Chandler (kolejna nominacja do
Oscara), eks-partnerka Lee, pojawia się w filmie by dopełnić obrazu tragicznej
przeszłości. Scena przypadkowego spotkania na ulicy między Lee i Randi to
bezsprzecznie emocjonalne apogeum filmu, scena tak zwyczajna, a jednocześnie
tak kipiąca od wyrażonych i niewyrażonych uczuć, jak to tylko możliwe. Już sama
tylko ta scena jest przepustką do oscarowych nominacji dla Michelle Williams i
Casey’ego Afflecka. Takich porażających scen jest w filmie znacznie więcej, a
wszystkie one znienacka i niejako mimochodem ujawniają prawdę o bohaterach i
ich przeszłym oraz obecnym stanie duszy. Te momenty w Manchester by the Sea są jak przebłyski słońca na pochmurnym,
zimowym niebie nadmorskiego miasteczka.
W
niejednym już filmowym dziele rodzinna miejscowość była źródłem bólu i
cierpienia dla protagonisty. W Manchester
by the Sea dom jest miejscem, z którego trzeba uciec, ale nie po to, by
zapomnieć, ale po to, by w ogóle dało się jakoś żyć. Lee Chandler jakoś żyje,
ale jest to egzystencja całkowicie pozbawiona esencji. Zamiast depresji mamy w
jego psychice całkowitą rezygnację, w miejsce woli i radości życia króluje ból
oraz nieukojone poczucie winy. Lee Chandler nie może zostać uleczony, a tym
bardziej zbawiony. Ma w swoim wnętrzu prywatne gorejące piekło, którego ogień
podsycany jest przez bliskość domu, tego pierwszego i najważniejszego w życiu
domu. Każdy z nas ma taki dom, każdy z nas obarczony jest jego prywatnym
piekłem. Często jednak ból jest znośny, a nawet daje o sobie zapomnieć. To nie
jest jednak przypadek Lee Chandlera. W Manchester
by the Sea cierpienie determinuje całe życie jego głównego bohatera i nie
ma od niego ucieczki. Kenneth Lonergan mistrzowsko potrafi wydobyć w swoich
filmach te przepastne otchłanie ludzkiej duszy i uczynić je materią zapadających
w pamięć obrazów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz