18 grudnia 2016

Carol. Miłość w czasach konformizmu.

          Carol przenosi nas w dystyngowane lata 50-te XX wieku, które stają się scenerią dla gorącego uczucia między dwiema kobietami. W pewien grudniowy dzień 1952 roku w Nowym Jorku spotykają się przypadkiem Carol Aird (Cate Blanchett) oraz Therese Belivet (Rooney Mara). Carol szuka świątecznego prezentu dla swojej małej córki, Therese jest ekspedientką w dużym centrum handlowym i ma wygląd osoby pilnie wyczekującej, chociaż sama dobrze nie wie, na co tak naprawdę czeka. W zasięgu wzroku Therese pojawia się Carol, kobiety nawiązują ze sobą kontakt wzrokowy i tak rozpoczyna się ich wspólna historia. Carol to przepięknie sfilmowana opowieść o miłości dwóch kobiet, pochodzących z dwóch różnych klas społecznych, różniących się znacznie wiekiem, doświadczeniem, poziomem seksualnej samoświadomości. A co najciekawsze, Carol to lesbijski romans w ultrakonserwatywnej Ameryce lat 50-tych XX wieku, epoce, w której niewielu Amerykanów w ogóle wiedziało o istnieniu tego rodzaju miłości.


          Reżyserem Carol jest Todd Haynes, jeden z najwybitniejszych amerykańskich twórców niezależnych i czołowy przedstawiciel nurtu New Queer Cinema, podgatunku kina niezależnego skupiającego się głównie na poruszaniu problematyki LGBTQ. Scenariusz do filmu napisała dramatopisarka Phyllis Nagy, na podstawie romansu Patricii Highsmith pod oryginalnym tytułem The Price of Salt. Powieść ta jest wyjątkowym dziełem w dorobku tej amerykańskiej pisarki, znanej głównie z autorstwa wielokrotnie ekranizowanych literackich thrillerów. Highsmith (prywatnie lesbijka) opublikowała tę powieść pod pseudonimem w 1952 roku, opierając znaczną jej część na osobistych doświadczeniach. Dopiero po 38 latach od oryginalnej publikacji pisarka przyznała się do jej autorstwa: w 1990 roku ukazało się wznowienie tego romansu, tym razem już pod tytułem Carol i z nazwiskiem Patricii Highsmith na obwolucie. Film na podstawie książki (będący brytyjsko-amerykańską koprodukcją)  powstawał z licznymi przeszkodami przez blisko 17 lat i miał swoją premierę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes w maju 2015 roku. Obraz obsypano licznymi wyróżnieniami: dostał aż 9 nominacji do nagrody BAFTA, 5 nominacji do Złotych Globów i 6 nominacji do Oscara. W szczególności doceniono grę dwóch głównych aktorek (nominacje do wszystkich liczących się aktorskich wyróżnień dla Cate Blanchett i Rooney Mary), a także reżyserię Todda Haynesa, scenariusz, zdjęcia, muzykę, scenografię i kostiumy. Obraz Haynesa dopracowany jest w każdym szczególe i wiernie oddaje klimat epoki. Zachwyca scenografia (Judy Becker oraz Heather Loeffler) i zachwycają kostiumy (Sandy Powell), a także zdjęcia (Edward Lachman). Przepiękna oraz melancholijna muzyka autorstwa Cartera Burwella budzi natomiast żywe skojarzenia ze ścieżką dźwiękową do Godzin (The Hours) Stephena Daldry’ego w kompozycji Philipa Glassa.


          Historia w Carol opowiedziana jest z punktu widzenia 21-letniej Therese Belivet (rewelacyjna Rooney Mara z nominacją do Oscara), ekspedientki w nowojorskim centrum handlowym i aspirującej fotografki, która właściwie od pierwszego wejrzenia zakochuje się w starszej od siebie o ponad dekadę Carol Aird (równie znakomita Cate Blanchett, także nominowana za tę rolę do Oscara), gospodyni domowej z klasy wyższej, będącej właśnie w trakcie trudnego postępowania rozwodowego. Mąż Carol, Harge (Kyle Chandler), robi wszystko, co w jego mocy, aby zatrzymać przy sobie ukochaną żonę, wykorzystując opiekę nad ich wspólną córką Rindy jako kartę przetargową. Carol odzwajemnia tymczasem zainteresowanie Therese i obie kobiety wyruszają w podróż samochodem na zachód, raz aby uciec od swoich nowojorskich problemów i zobowiązań, dwa aby zaopiekować się własną narastającą wzajemnie fascynacją.


          W centrum Carol znajduje się nieposkromione homoseksualne uczucie, które ani nie dba o społeczną akceptację, ani też nie tonie w poczuciu winy. Carol i Therese to silne, niezależne kobiety, które choć różnią się między sobą pod każdym właściwie względem, to w jednym pozostają całkowicie zgodne: obie stawiają swoją miłość i swoje osobiste szczęście na pierwszym miejscu. Zakochane w sobie gorącą miłością kobiety nie szukają dla swojego uczucia aprobaty rodziny i znajomych, nie cierpią również żadnego wewnętrznego rozdarcia z powodu swojego homoseksualizmu. Muszą się ukrywać co prawda, ale to jedyna rzecz, która stanowi dla nich realną przeszkodę. Afirmacja lesbijskiej miłości i dążenie obu protagonistek do emocjonalnej i seksualnej samorealizacji to coś, co stanowi o sile oraz odmienności filmu Haynesa. Jak trafnie zauważyło wielu filmowych recenzentów, jedyne filmy o tematyce LGBTQ, które mogą liczyć w Ameryce na szeroki rozgłos i Oscarowe trofea to te, których homoseksualni bohaterowie albo cierpią wewnętrzne katusze (z  powodu braku akceptacji własnej lub społeczeństwa), albo zmagają się z ciężkimi chorobami, albo umierają w finale, ponosząc niejako karę za swoją seksualną odmienność. W tym kontekście nie powinien zatem dziwić brak nominacji do Oscara dla Carol w dwóch kluczowych kategoriach, jakimi są najlepszy film i najlepszy reżyser. Amerykańska Akademia Filmowa jest niejako papierkiem lakmusowym amerykańskiego konserwatyzmu: optymistyczne homoseksualne opowieści z możliwością szczęśliwego zakończenia są tam jeszcze nie do pojęcia.


         Melodramat Todda Haynesa nie jest jego pierwszą filmową podróżą do wyraźnie go fascynujących lat 50-tych XX wieku. Mocno inspirowany twórczością amerykańskiego ‘króla melodramatu’ Douglasa Sirka, Todd Haynes nakręcił w 2002 roku film Far from Heaven (Daleko od nieba) z Julianne Moore w roli głównej. Tam również główna bohaterka była amerykańską gospodynią domową z lat 50-tych, również odczuwającą ‘zakazaną miłość’, tyle że do swojego czarnoskórego ogrodnika, po tym zresztą jak dla partnera porzucił ją jej homoseksualny mąż. Bohaterki Carol nie wahają się walczyć o swoje osobiste szczęście, wbrew nietolerancyjnemu i konformistycznemu społeczeństwu, coś czego nie odważyła się uczynić Cathy Whitaker, grana przez Julianne Moore heroina Far from Heaven. Rasizm i homoseksualizm to wciąż dwa wielkie tematy tabu w Stanach Zjednoczonych, a amerykańskie kino niezależne poprzez nurt New Queer Cinema i filmy Todda Haynesa uparcie walczy z fałszywymi przedstawieniami rozmaitych mniejszości w społeczeństwie. Carol to kolejna wygrana bitwa w tej prowadzonej przeciwko seksualnym uprzedzeniom wojnie.


11 grudnia 2016

I'm Not There (Gdzie indziej jestem). Wszystkie wcielenia Dylana.

          Bob Dylan niejedno ma imię. Niejedną ma też twarz, jak to ukazuje w swoim filmie I'm Not There uznany niezależny reżyser Todd Haynes. Inspirowany życiem oraz muzyką Dylana obraz ukazuje siedem różnych wcieleń tego muzyka i poety, dając nam jednocześnie wyraźnie do zrozumienia, że w żadnym z tych  siedmiu aspektów nie znajdziemy samego Dylana. Kultowy wokalista jest z pewnością gdzie indziej, tylko właśnie gdzie? Czy odnajdziemy go po połączeniu tych siedmiu różnych twarzy w jedną spójną całość? A może wszystkie te wcielenia są tak naprawdę tylko naszymi własnymi wyobrażeniami o Dylanie, tym kim muzyk jest dla nas i jak żyje w zbiorowej świadomości oraz popkulturze? Na to pytanie każdy z pewnością ma swoją własną odpowiedź.


          I'm Not There nazywany jest filmem biograficznym, chociaż z kanoniczną biografią ma niewiele wspólnego. To raczej dramat muzyczny zainspirowany życiem oraz muzyką jednego z najbardziej uznanych współczesnych twórców. Film wyreżyserował Todd Haynes, jeden z czołowych twórców gatunku New Queer Cinema, będącego bardzo prężnie się rozwijającym podgatunkiem amerykańskiego kina niezależnego. Haynes napisał scenariusz filmu we współpracy z pisarzem Oren’em Movermanem, po tym jak Dylan dał swoją zgodę na ogólny koncept dzieła oraz pozwolił wykorzystać w nim swoją muzykę. I'm Not There debiutował w sierpniu 2007 roku na Telluride Film Festival, po czym pokazany został na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji we wrześniu tego samego roku, na którym wyróżnienie za swoją kreację w filmie otrzymała Cate Blanchett. To jej Dylanowskie wcielenie wzbudziło najwięcej entuzjazmu oraz uznania na całym świecie. Blanchett za swoją rolę otrzymała Złotego Globa w kategorii najlepsza aktorka drugiego planu oraz także nominację do Oscara, również w kategorii najlepsza kobieca rola drugoplanowa.


          W I'm Not There mamy Boba Dylana w siedmiu totalnie różnych odsłonach, granego przez sześciu kompletnie różnych aktorów, w tym przez jedną aktorkę. W filmie powiązane w nielinearną narracyjną całość mamy zatem sześć różnych historii, każda natomiast zainspirowana jest przez inny okres w życiu i twórczości tego wybitnego artysty. I tak mamy Dylana-poetę, czyli Arthura, granego przez Bena Whishawa, postać wzorowana na francuskim symboliście Arthurze Rimbaud. Następnie mamy oszusta, czyli fałszywego Woody’ego Guthrie, granego przez czarnoskórego młodziutkiego aktora Marcusa Carla Franklina. Wokalista i piosenkarz Woody Guthrie (podobnie zresztą jak poeta Arthur Rimbaud) był wielkim guru oraz źródłem inspiracji dla wczesnego Dylana. Trzecie i czwarte wcielenie Dylana prezentowane jest przez aktora Christiana Baile’a, który kreuje postać Jacka Rollinsa, folkowego pieśniarza, który z czasem porzuca muzykę, rozczarowany jej niezdolnością do zmiany świata i ludzkich zachowań, po czym przechodzi konwersję na chrześcijaństwo i staje się śpiewającym gospel pastorem, Ojcem Johnem. Kolejną emanacją Dylana jest Robbie Clark, grany przez Heatha Ledgera. Robbie jest aktorem wcielającym się w filmie w postać granego przez Baile’a Jacka Rollinsa. Film odnosi sukces i przeistacza Robbie’go w celebrytę. Poznajemy również historię jego nieudanego związku z Claire (w tej roli Charlotte Gainsbourg). Opowieść ta eksponuje bardziej prywatną stronę Dylana, nawiązując do jego związku z Suze Rotolo oraz zakończonego rozwodem małżeństwa z Sarą Dylan. Najbardziej kuriozalną wariacją na temat Dylana jest jednak postać Billy’ego McCarty’ego. Billy grany jest przez Richarda Gere i jest najzwyklejszym zbiegiem/włóczęgą. Persona ta jest wzorowana na osobie legendarnego Billy’ego Kid’a, zabitego przez Pata Garretta. Bob Dylan miał drugoplanową rolę w kultowym westernie Sama Peckinpaha.


           Najwięcej gorących komentarzy oraz powszechnego poklasku wśród publiczności i filmowej krytyki zebrała Cate Blanchett za swoją kreację Jude’a Quinn, popularnego folkowego muzyka, który na pewnym etapie swojej kariery zamienia gitarę akustyczną na gitarę elektryczną i zaczyna grać folk rocka, czym prowokuje oburzenie oraz wściekłość swoich dotychczasowych fanów. Postać Jude’a Quinna wzorowana jest na Dylanie z okresu 1965/1966, kiedy to muzyk dokonał głośniej instrumentalnej wolty w swojej karierze, znajdując się jednocześnie na ostrym narkotykowym zjeździe. Cate Blanchett swoją neurotyczną, rozedrganą interpretacją wprowadza w filmie zupełnie nowy wymiar, którego nie byłby w stanie wyeksponować chyba żaden mężczyzna na jej miejscu. Dzięki jej zjawiskowemu performance’owi poznajemy chyba najbardziej tragiczną i frapującą zarazem twarz (a raczej wyobrażenie twarzy) Boba Dylana. Wersja muzyka jako ‘rock and roll’owego męczennika’ jest najbardziej filmowa i przez to też najbardziej urzekająca. Fatalizm, bunt, zagubienie w świecie, problemy z własną tożsamością, uzależnienie od narkotyków oraz nieustanne ataki prasy i rozczarowanych fanów to wdzięczny filmowy materiał, a Cate Blanchett bezbłędnie odnajduje się w samym centrum tej smutnej i tragicznie się kończącej opowieści.


          Poeta (Arthur Rimbaud), prorok (Jack Rollins), nawrócony chrześcijanin (Ojciec John), zbieg (Billy McCarty), oszust (Woody Guthrie), męczennik rock and rolla (Jude Quinn) oraz wreszcie filmowa gwiazda (Robbie Clark), to wszystkie zaprezentowane w filmie aspekty tego samego człowieka. To my decydujemy ostatecznie, co mamy z taką reprezentacją począć. Dla wszystkich oddanych fanów Boba Dylana to nieskończony temat do dyskusji i do wiecznych sporów, dla pozostałych – totalna enigma i wzruszenie ramion. W finale I'm Not There grany przez Richarda Gere Billy wyznaje, że ludzie zawsze dużo mówią o wolności jako o życiu na swój własny sposób. Im dłużej jednak żyjesz po swojemu, tym mniej przypomina to wolność. Billy (wieczny tułacz) konkluduje, że on zmienia się w ciągu jednego dnia.  Budzi się jako jedna osoba, a idzie spać już jako ktoś zupełnie inny. A przez większą część czasu w ogóle nie ma pojęcia, kim tak naprawdę jest. To nawiązanie do rzeczywistych słów Boba Dylana, wypowiedzianych w jednym z wywiadów. No właśnie.


4 grudnia 2016

Boyhood. Nikt nie jest wyjątkowy.

          Boyhood w reżyserii Richarda Linklatera stał się natychmiastową klasyką amerykańskiego kina niezależnego, właściwie już od momentu swojej premiery na festiwalu Sundance w styczniu 2014 roku. Boyhood jest filmem o dorastaniu głównego bohatera, ale to czas (a konkretnie jego upływ) wydaje się być w centrum uwagi twórcy filmu. To, co odróżnia ten obraz od innych opowieści z gatunku ‘coming of age’, to jego czas powstania: film kręcono po kawałku przez 12 lat, a jego aktorzy starzeli się wraz z odgrywanymi przez siebie postaciami, doświadczając życiowych perturbacji zbliżonych do tych, które są udziałem ich ekranowych wcieleń. Jeszcze nigdy filmowa fikcja nie była tak blisko życia tu i teraz.


          Autor scenariusza i reżyser obrazu, Richard Linklater, jest jednym z najwybitniejszych współczesnych twórców amerykańskiego kina niezależnego. Linklater nakręcił całą garść kultowych już dzieł, poczynając od innowacyjnych filmów w rodzaju Slackera z 1991 roku czy Dazed and Confused (Uczniowska balanga) z 1993 roku, a kończąc na powszechnie hołubionej trylogii z Julie Delpy i Ethan’em Hawke’m (Before Sunrise (Przed wschodem słońca), 1995, Before Sunset (Przed zachodem słońca), 2004, oraz Before Midnight (Przed północą), 2013). Boyhood to prawdziwe ukoronowanie twórczości tego relatywnie młodego jeszcze reżysera (1960 rocznik) i jego najambitniejszy z pewnością filmowy projekt. Obraz okazał się być najwyżej ocenianym filmem 2014 roku, zdobywając w sumie aż 6 nominacji do Oscarów (w tym w kategorii najlepszy film, najlepszy reżyser, najlepszy oryginalny scenariusz, najlepszy montaż oraz za najlepsze drugoplanowe role dla Patricii Arquette i Ethana Hawke’a). Patricia Arquette za swoją kreację odebrała Oscara, Złotego Globa i nagrodę BAFTA, o innych wyróżnieniach już nie wspominając. Sam film zdobył też Złotego Globa w kategorii najlepszy dramat i Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię dla Richarda Linklatera na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie w lutym 2014 roku.


          Boyhood opowiada historię dorastania Masona Jr.(w tej roli Ellar Coltrane), który wraz z rozwiedzioną matką (graną przez Patricię Arquette) i starszą siostrą Samanthą (kreowaną przez Lorelei Linklater) przenosi się z miejsca na miejsce w Teksasie. Masona i jego siostrę odwiedza od czasu do czasu ich biologiczny ojciec, Mason Sr., grany przez Ethana Hawke’a. Rodzeństwo na przestrzeni 12 lat kilkakrotnie zmienia miejsce zamieszkania, przemieszczając się wraz z matką po Teksasie w poszukiwaniu nowej rodziny i życiowej stabilizacji.


          Boyhood jest właściwie antologią 12 krótkich filmów nakręconych na przestrzeni 12 lat (2002-2013). Poszczególne segmenty dzieła łączy ta sama obsada, wcielająca się w filmowe postaci raz do roku na kilka zdjęciowych dni. Grający główną rolę Ellar Coltrane miał 6 lat w chwili rozpoczęcia zdjęć do filmu, 18 zaś w momencie ich ukończenia. Rok po roku obserwujemy jego dorastanie, dojrzewanie i transformację z dziecka w młodzieńca. Jesteśmy także świadkami perypetii życiowych jego najbliższej rodziny, w tym opiekującej się nim samotnej matki (nagrodzona Oscarem Patricia Arquette), uparcie poszukującej w życiu szczęścia i zawodowego spełnienia. Dorastanie to jeden z najczęściej pojawiających się w twórczości Linklatera tematów. W Boyhood motyw ten znalazł najpełniejszy wyraz, tak mocno zbliżając się do rzeczywistości, jak to tylko możliwe. Z cierpliwością i pieczołowitością kamera Linklatera zarejestrowała szereg ułamków codzienności swoich fikcyjnych bohaterów, z których w finalnym montażu wyłonił się zapis procesu, którego nie sposób uchwycić w inny sposób. Tym procesem jest życie właśnie.


          Przez swój maksymalnie imitujący rzeczywistość scenariusz Boyhood przypomina dokument o życiu zwykłego chłopca, który na naszych oczach dojrzewa i przeżywa wszystko to, co miliony innych na całym świecie. Historia opowiedziana w filmie nie jest ani trochę wyjątkowa, pozwala nam nawet na refleksję, że każdy człowiek z osobna nie jest aż tak wyjątkowy, jak nam się zazwyczaj wydaje. Wyjątkowość i indywidualizm to pewne złudzenie, któremu ulegamy poprzez ograniczenia jednostkowej perspektywy. Ambitne filmy w rodzaju Boyhood przypominają nam, że czas dla wszystkich płynie tak samo i to on w swojej stałości i nieprzerwanym przepływie jest bardziej wyjątkowy  niż wszystkie nasze pojedyncze, nietrwałe egzystencje razem wzięte. Żeby jednak zobaczyć czas na ekranie, potrzebne są filmy takie jak to arcydzieło Linklatera. Czas bowiem objawia się w długim procesie, obliczonym na lata i dekady, a my żyjemy chwilą, choć może to właśnie chwila żyje nami?


27 listopada 2016

Moonrise Kingdom (Kochankowie z Księżyca). Ekscentryczne love story.

           Ekscentryczność jest prawdziwą wizytówką amerykańskiego reżysera Wesa Andersona. W jego Kochankach z Księżyca ekstrawagancki jest już sam temat filmu: szalona miłość dwojga 12-latków. Inspirowana przygodą i buntem wspólna ucieczka zakochanych małolatów stoi w wyraźnej kontrze do przedstawionego w filmie świata nieszczęśliwych, niespełnionych i rozczarowanych dorosłych. Na naszych oczach rozgrywają się prawdziwe ludzkie dramaty, kiedy to dorośli i opiekunowie ruszają w pogoń za zbuntowanymi uciekinierami. I choć wszyscy bohaterowie Moonrise Kingdom wypowiadają swoje kwestie zupełnie na poważnie, przeżywając przy tym nie lada duchowe katusze, to efekt jest wściekle komiczny… Taki właśnie jest niezawodny przepis na kino Wesa Andersona: formalne dramaty o silnie komediowym wydźwięku.


          Komediodramat Moonrise Kingdom otworzył w maju 2012 roku Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes, na którym brał udział w głównym konkursie. Obraz z miejsca zachwycił krytykę i publiczność, dostając szereg nagród oraz nominacji, w tym m.in. do Złotego Globu w kategorii najlepsza komedia/musical. Napisany wspólnie przez Wesa Andersona i Romana Coppolę scenariusz filmu otrzymał z kolei nominację do Oscara w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny. Andersonowi po raz kolejny udało się stworzyć niebanalną i arcyciekawą historię, do której sfilmowania zgromadził zastęp wybitnych aktorów (żeby wymienić tylko Bruce’a Willisa, Billa Murray’a, Edwarda Nortona, Frances McDormand i Tildę Swinton).


          W Kochankach z Księżyca tytułową zakochaną parą są Sam (debiutujący tą rolą Jared Gilman) i Suzy (także debiutantka Kara Hayward). Dzieciaki poznały się przypadkiem przed rokiem i od samego początku coś między nimi zaiskrzyło. Po roku wymieniania listów para decyduje się na ucieczkę i spędzenie przynajmniej tygodnia w swoim towarzystwie. Sam jest sierotą przebywającym na obozie dla skautów, zlokalizowanym na małej wysepce w Nowej Anglii, gdzie wraz z rodziną mieszka również Suzy. Ta ostatnia przeżywa okres buntu i ma serdecznie dość swoich apodyktycznych i nieszczęśliwych w małżeństwie rodziców (w tych rolach kapitalni jak zawsze Bill Murray oraz Frances McDormand). Kiedy pieczołowicie przygotowana ucieczka dochodzi do skutku, w pogoń za zbiegłymi kochankami ruszają: lokalny policjant, kapitan Sharp (bardzo przekonujący Bruce Willis), dowódca skautowskiego zgromadzenia Ward (świetny Edward Norton) z całą drużyną, przedstawicielka opieki społecznej (autorytarna Tilda Swinton) oraz oczywiście rodzice Suzy, państwo Bishopowie. Nieletni protagoniści tymczasem znajdują się w poważnym niebezpieczeństwie, jako że nad małą wysepkę nadciąga huragan stulecia.


          Akcja Moonrise Kingdom rozgrywa się w 1965 roku na fikcyjnej wysepce New Penzance w Nowej Anglii (zdjęcia do filmu kręcono głównie na Rhode Island), a sam tytuł filmu nawiązuje do nazwy cichej zatoczki na wyspie, w której para uciekinierów rozbiła swój obóz i spędziła kilka najpiękniejszych w swoim młodym życiu dni. Scenariusz Andersona i Coppoli to czystej próby fantazja na temat zakazanej miłości pary 12-latków. Świat przedstawiony w Kochankach z Księżyca rządzi się swoimi własnymi prawami, wszystko co się w filmie wydarza jest bardzo mało prawdopodobne, wysepka jest fikcyjna, a rok właściwie nie ma żadnego znaczenia. Fantastyczny wymiar historii w Moonrise Kingdom wciąga jednak w fabułę jeszcze głębiej, intryguje i zadziwia na każdym zakręcie opowieści, czyni z obrazu fascynującą ucieczkę nie tylko dla pary młodocianych bohaterów, ale również dla nas, widzów, tyle że w świat beztroskiej fantazji. Rzeczywistość codziennych dramatów oraz życiowego niezadowolenia reprezentowana jest w filmie przez niekochających się rodziców Suzy oraz przez smutnego policyjnego kapitana, wyśmienicie zagranego przez Bruce’a Willisa. Nieszczęśliwy świat dorosłych, choć rzuca się cieniem, to nie przyćmiewa, ani nie gasi najważniejszej w obrazie historii uczucia Sama i Suzy.


          Emocje, pragnienia i pożądanie rządzą w filmach Wesa Andersona bardziej niż rozum, logika czy zdrowy rozsądek. I to właśnie nadaje jego dziełom ten fantastyczny wymiar. I komiczny wydźwięk również. Kochankowie z Księżyca z miejsca stają się dla nas pełną przepięknych kolorów opowieścią o świecie i wydarzeniach, których nie ma prawa być. Skojarzenia z Burzą Szekspira są jak najbardziej uprawnione. Wyspa, na której rozgrywa się historia, nabiera cech magiczności, a przepiękne zdjęcia i bardzo żywe kolory (zielenie, brązy, czerwienie i pomarańcze) przydają filmowi jeszcze tej aury nierealności. Podobnie jak w znacznie wcześniejszym Rushmore mamy w Moonrise Kingdom do czynienia z miłością niemożliwą. Niemożliwość tego uczucia jest funkcją czasu, dobrze bowiem wiemy, że młodociani kochankowie szybko z tego zadurzenia wyrosną. Jednocześnie możemy być pewni, tak jak to zawsze bywa z pierwszą miłością, że nigdy tych wyjątkowych chwil nie zapomną.


20 listopada 2016

Beasts of the Southern Wild (Bestie z południowych krain). Była sobie apokalipsa.

          Bestie to postapokaliptyczna fantazja, bardzo silnie zakorzeniona w rzeczywistości. Twórcy filmu zabierają nas w podróż do świata sześcioletniej dziewczynki o wdzięcznym imieniu Hushpuppy. Bohaterka filmu mieszka z ojcem i całą wspólnotą na malutkiej wysepce, od stałego lądu odizolowanej wciąż wzrastającym poziomem wody i właściwie skazanej na zagładę. Żyjąca poza społeczeństwem wspólnota kultywuje swoją własną mitologię oraz wizję świata widzianą z perspektywy tych, którzy dobrowolnie odcięli się od dobrodziejstw tak zwanej cywilizacji. Świadomi swojej marności i tymczasowości mieszkańcy enklawy bawią się i piją, jednocześnie desperacko walcząc o przetrwanie z wodą oraz sztormem. Jeśli odczytywać Bestie jako parabolę, byłaby to przypowieść o bezustannej i zdumiewającej walce z nieuchronnie nadciągającym unicestwieniem, potocznie zwanym śmiercią.


          Bestie z południowych krain są reżyserskim debiutem Benh’a Zeitlina i jednym z największych filmowych odkryć 2012 roku. Scenariusz obrazu powstał jako rezultat współpracy reżysera i Lucy Alibar, na podstawie jednoaktowej sztuki Juicy and Delicious autorstwa tej ostatniej. Film pokazano premierowo na Sundance Film Festival, na którym obraz zdobył główną nagrodę w konkursie dramatycznym. Bestie przetoczyły się następnie niczym fala tsunami po światowych festiwalach, zbierając rozliczne nagrody oraz powszechny aplauz kinowej widowni. Ukoronowaniem sukcesu były aż cztery nominacje do Oscarów: w kategorii najlepszy film roku, najlepsza reżyseria, najlepszy scenariusz adaptowany i wreszcie za najlepszą pierwszoplanową rolę żeńską dla 9-letniej wtedy Quvenzhané Wallis, odtwórczyni postaci rezolutnej Hushpuppy. Tym sposobem dziewczynka stała się najmłodszą osobą w historii nominowaną do tej nagrody.


          Beasts of the Southern Wild to dramat opowiadający historię grupki mieszkańców fikcyjnej wyspy o nazwie The Bathtub. W centrum tej opowieści znajduje się jej narratorka, czyli 6-letnia Hushpuppy (zapierająca dech w piersiach debiutantka Quvenzhané Wallis), która mieszka na wyspie wraz ze swoim chorym oraz bardzo impulsywnym ojcem Wink’iem (w tej roli naturszczyk Dwight Henry). Znajdująca się bardzo blisko stałego lądu wysepka skazana jest na rychłe zatopienie przez rosnący stale poziom wody. Wedle opowieści członków wyspiarskiej wspólnoty, topniejące na południu lodowce mają uwolnić, poza nieubłaganą wodą, tytułowe a mityczne bestie, przypominające skrzyżowanie dzika i bawołu. Mieszkańcy The Bathtub na zmianę świętują i walczą ze sztormem o przetrwanie, uczestnicząc w tym dzikim spektaklu życia tuż przed ostateczną katastrofą.


          Nie byłoby właściwie Bestii bez fenomenalnej odtwórczyni głównej roli. Quvenzhané Wallis wlewa w postać nieustraszonej Hushpuppy całą swą dziecięcą złość i energię, bezgraniczną radość oraz pełną furii i uporu niezgodę na śmierć. Widzimy jak malutka dziewczynka jest przedwcześnie hartowana w rozumieniu mechanizmów przemijania. Wychowujący ją samotnie ojciec Wink stara się ją przygotować na najgorsze, zaprawić w codziennej walce o przetrwanie na tonącej wysepce. Wink jest ciężko chory, dlatego wie, że Hushpuppy musi być twarda i wściekła, żeby dać sobie samej radę. Charyzma 6-letniej Hushpuppy czyni z niej prawdziwą heroinę opowieści, zdolną poskromić nawet owe mityczne bestie z południowych krain. Za jej sprawą widzimy na ekranie prawdziwe fajerwerki emocji, a jej młode, tętniące wolą życie jest antytezą wszechobecnej ruiny i rozkładu.


          Egzystująca na obrzeżach społeczeństwa, dobrowolnie z niego wyłączona wspólnota The Bathtub jest poniekąd alegorycznym portretem wykluczonej współcześnie biedoty. W szczegółach z codziennego życia jest to konterfekt bardzo realistyczny. We wspólnocie mnożą się alkoholizm, przemoc i inne patologie. Mieszkańcy wysepki mają też jednak swoją ideologię, która oddziela ich bezpowrotnie od sterylnego społeczeństwa żyjącego za wzniesionym przy brzegu morza murem. Ideologia ta ma właściwie postać archaicznej mitologii, która w wizję świata i jego przyszłości wplata wątki magiczne oraz biblijne. Nakręcony w Luizjanie (niedaleko od Nowego Orleanu) film jest współczesną alegorią utrzymaną w stylu magicznego realizmu. Pamięć zniszczeń po huraganie Katrina jest wciąż żywa, a trauma i strach przed kolejnymi apokalipsami przechodzi na następne pokolenia. Dlatego też pogodzeni z nieubłaganym losem mieszkańcy wysepki szukają schronienia w zabawie i własnym stylu życia, ale uciekają przede wszystkim w magiczno-fantastyczny świat swojej wyobraźni. Tak łatwiej oswoić kres.


6 listopada 2016

Captain Fantastic. Utopia?

          Tytułowy Captain Fantastic to Ben (fenomenalny Viggo Mortensen), wychowujący szóstkę swoich dzieci na łonie przyrody na Wybrzeżu Północno-Zachodnim Stanów Zjednoczonych (stan Waszyngton). Dzieciaki dorastają bez dostępu do prądu, nie chodzą do szkoły, żyją całkowicie poza współczesnym społeczeństwem. Ojciec kształci je sam, wprawiając swoje pociechy w sztuce przetrwania: dzieci potrafią same upolować zwierzynę, oprawić ją i przyrządzić. Same też szyją sobie ubrania oraz doskonalą się w sztukach walki (świetnie władają nożem). O cywilizacji wiedzą tyle, ile wyczytają w książkach swego ojca, który definiuje dla nich coca-colę jako „zatrutą wodę”, a zamiast Bożego Narodzenia świętuje dzień urodzin filozofa Noama Chomsky’ego… Fantazja? Idealistyczna utopia? Satyra na współczesne społeczeństwo? Captain Fantastic jest po trosze tym wszystkim i czymś o wiele więcej: to po prostu genialny kawał kina.


          Captain Fantastic jest dziełem Matt’a Ross’a, aktora i reżysera, znanego głównie z komediowego serialu Silicon Valley (Dolina Krzemowa) stacji HBO, gdzie gra postać nieprzewidywalnego i diabolicznego wręcz szefa korporacji Gavina Belsona. Matt Ross samodzielnie napisał scenariusz do swojego drugiego pełnometrażowego filmu, zainspirowany przede wszystkim trudnymi wyborami, z jakimi musi się zmagać na co dzień odpowiedzialny za swoje dzieci ojciec. Komediodramat debiutował na początku 2016 roku na festiwalu Sundance, po czym pokazywany był w sekcji Un Certain Regard Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes, w ramach której Matt Ross otrzymał nagrodę dla najlepszego reżysera. Captain Fantastic podbił też serca czeskiej widowni, otrzymując prestiżową Nagrodę Publiczności na tegorocznym festiwalu w Karlowych Warach. Poza znakomitym scenariuszem i reżyserią, obraz został także doceniony za świetną aktorską kreację Viggo Mortensena (całkowicie zasłużona nominacja do Oscara za najlepszą rolę męską) oraz za swoje mocno polemiczne przesłanie.


         Charyzmatyczny Ben (Viggo Mortensen) żyje z szóstką swoich dzieci na dziewiczym Wybrzeżu Północno-Zachodnim Stanów Zjednoczonych (Pacific Northwest). Wspólnie z żoną Ben podjął radykalną decyzję o odseparowaniu się wraz z całą rodziną od współczesnego kapitalistycznego społeczeństwa, rozpoczynając życie według własnych idealistycznych zasad. Niestety żona Bena, Leslie (Trin Miller), boryka się z chorobą dwubiegunową i depresją, popełniając w końcu samobójstwo. Ben decyduje się wyruszyć wraz z potomstwem do Nowego Meksyku na jej pogrzeb. Powrót do cywilizacji będzie prawdziwym testem i próbą charakteru dla wszystkich jego dzieci, od dekady wychowywanych z dala od nowoczesnego społeczeństwa.


          Captain Fantastic ociera się o genialność, gdy Ben z dziećmi w komplecie rusza swoim autobusem z Waszyngtonu do Nowego Meksyku na pogrzeb ukochanej żony i matki. Podróż przez Stany Zjednoczone to wyjątkowa okazja do zjadliwej krytyki amerykańskiego społeczeństwa i reguł nim rządzących, a Ben nie zamierza z tej pokazowej lekcji rezygnować. Dzieci, na czele z pierworodnym Bodevanem (George MacKay), podzielają ojcowski punkt widzenia. Ekologiczno-socjalistyczny sposób życia blisko natury wcale im nie przeszkadza, a amerykańska popkultura w ogóle im nie imponuje. Pociechy Bena są zdziwione skalą otyłości napotykanych ludzi, a wizyta w taniej restauracji (amerykański diner) kończy się szybkim wyjściem i stwierdzeniem, że prawdziwego pożywienia dostać tam nie sposób. Z okazji urodzin filozofa i pacyfisty Noama Chomsky’ego dzieci dostają od ojca głównie broń i książki, wszystko co niezbędne do przetrwania w lesie. Przeciwko bardzo surowym ojcowskim strategiom wychowawczym buntuje się właściwie tylko młodszy syn Rellian (Nicholas Hamilton), ale ten głównie ze względu na ból i rozpacz po tragicznej śmierci matki. Prawdziwe zderzenie światopoglądowe następuje w momencie pojawienia się rodziny w Nowym Meksyku na pogrzebie matki. Ben chce za wszelką cenę wypełnić ostatnią wolę swojej zmarłej żony-buddystki i skremować jej ciało. Jego teściowie jednak stawiają na swoim i grzebią ją na lokalnym cmentarzu, grożąc zięciowi aresztem za wychowywanie dzieci poza amerykańskim systemem edukacyjnym. Wizyta u dziadków grozi prawdziwym rozpadem rodziny i odebraniem Ben’owi praw rodzicielskich.


          Film Matt’a Ross’a można potraktować jako idealistyczną utopię, a nawet czystą fantazję, zrodzoną ze zjadliwej krytyki współczesnego amerykańskiego społeczeństwa kapitalistycznego, kontrolowanego w pierwszym rzędzie przez wielkie korporacje. Filmowy Ben hołduje socjalistycznym ideałom, postrzegając korporacyjną Amerykę jako faszystowski reżim, w którym role dyktatorów odgrywają największe korporacje. Ten radykalny punkt widzenia skłania go do wychowania swoich dzieci w duchu survivalu, przez co muszą one polegać wyłącznie na swoich fizycznych oraz intelektualnych umiejętnościach w celu przetrwania trudów życia w stanie dzikim i całkowicie poza społecznymi ramami. Viggo Mortensen stworzył w tym obrazie jedną z najważniejszych kreacji swojego życia. Jego Ben Cash jest surowy i twardy wobec swoich dzieci, potrafi jednak być także czułym oraz kochającym ojcem. Jego charyzma upodabnia go do lidera jakiegoś religijnego kultu, z dziećmi jako jego wiernymi wyznawcami. Rodzinę Cash’ów odróżnia jednak od sekty krytyczne myślenie, które Ben zaszczepia u dzieci. Zamiast represjonować sprzeciw i wymuszać posłuszeństwo, ojciec polemizuje i w końcu akceptuje też autonomiczną decyzję najstarszego syna o wyjeździe za granicę. Ostatnie w filmie sceny, szczególnie scena buddyjskiego pogrzebu matki oraz końcowa wizja dalszego życia rodziny to piękna fantazja, trochę jak powrót do czasów hipisowskiej kontrkultury lat 60-tych. Optymistyczne przesłanie Captain Fantastic pozwala nam uwierzyć, że nie każda utopia musi być z założenia skazana na porażkę.


30 października 2016

Juno. Pro-choice i pro-life w jednym.

          Niekwestionowany największy niezależny hit 2007 roku. Juno to komedia o 16-letniej nastolatce, będącej w nieplanowanej ciąży. I jak to często bywa z tym tematem w amerykańskim kinie, miast uderzać w dramatyczno-desperackie tony, otrzymaliśmy w zamian zabójczo śmieszną komedię, która na dodatek jest i szalenie inteligentna, i unika popularnych komediowych stereotypów. Największa w tym zasługa autorki scenariusza, Diablo Cody, która w swoim pierwszym filmowym dziele stworzyła fenomenalne charaktery i niezapomniane dialogi, eksplodujące wręcz humorem oraz ciętością replik. Postać tytułowej Juno w mistrzowskiej kreacji Ellen Page podbiła właściwie serca wszystkich. Jej pyskata i niezależna osobowość zaimponowała obu stronom aborcyjnego konfliktu, zadowalając zarówno zwolenników opcji pro-life, jak i tych będących pro-choice. Czyż można chcieć więcej?


          Juno jest drugim niezależnym dziełem reżysera Jasona Reitmana, autora wcześniejszego Thank You for Smoking (Dziękujemy za palenie). Film miał premierę we wrześniu 2007 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto, gdzie dostał od publiczności owację na stojąco. Scenariusz do Juno napisała Diablo Cody, eks-striptizerka, blogerka oraz początkująca pisarka, dla której był to naprawdę mocny debiut w kinie. Duet Diablo Cody i Jason Reitman stworzyli wspólnie jeszcze jedną świetną komedię, mowa oczywiście o obrazie Young Adult (Kobieta na skraju dojrzałości) z 2011 roku z Charlize Theron w głównej roli. Do dnia dzisiejszego jednak pierwszy scenariusz Diablo Cody do Juno pozostaje jej największym filmowym osiągnięciem, wystarczy tylko dodać, że autorka zdobyła za niego Oscara w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny w 2008 roku. Poza nagrodą Amerykańskiej Akademii Filmowej za scenariusz, obraz został również wyróżniony nominacjami do Oscara w kategorii: najlepszy film, najlepszy reżyser i najlepsza aktorka pierwszoplanowa dla Ellen Page. Nagród i nominacji było oczywiście znacznie więcej na całym świecie.


          16-letnia Juno (fenomenalna Ellen Page) decyduje się na seks ze swoim najlepszym szkolnym przyjacielem, Paulie’m (Michael Cera). Rezultatem jest niechciana ciąża oraz bardzo trudna życiowa decyzja: co dalej zrobić z nieplanowanym dzieckiem? Po wizycie w klinice aborcyjnej Juno decyduje o urodzeniu dziecka i oddaniu go do adopcji. Przy pomocy najlepszej kumpelki Leah (Olivia Thirlby), Juno znajduje kandydatów na adopcyjnych rodziców przez zwykłe ogłoszenie w gazecie. Vanessa (Jennifer Garner) oraz Mark (Jason Bateman) są zamożną parą, od lat bezskutecznie starającą się o potomka. Dla Juno zaś stanowią perfekcyjne wyjście z sytuacji. W swoich wyborach Juno wspierana jest przez swoich całkowicie nieortodoksyjnych rodziców: Mac’a i Bren MacGuff,  świetnie zagranych z komediową werwą przez J.K. Simmonsa i Allison Janney. Właściwie to bardzo trudno wyobrazić sobie rodziców lepszych od tej pary: liberalnej, wyrozumiałej i opiekuńczej zarazem. Jest to kombinacja w stanie naturalnym niemalże niespotykana.


          Źródło ogromnej popularności Juno tkwi w jego odświeżającej, niestereotypowej, wręcz feministycznej perspektywie. Heroiną filmu jest bowiem silna, inteligentna i bardzo rezolutna nastolatka, która samodzielnie podejmuje kluczowe w swoim życiu decyzje, od rodziców oczekując raczej moralnego wsparcia i obecności, a nie rozwiązywania za nią niewygodnych problemów. 16-letnia Juno przyznaje się w pewnym momencie ojcu, że sama jeszcze nie wie do końca kim jest, ale z jej działań i słów możemy łatwo wywnioskować, że doskonale wie, czego chce, a w szczególności czego nie chce. Juno na pewno nie chce w tym wieku dziecka, i trudno jest się jej dziwić. Opcja aborcji pojawia się w filmie na chwilę, ale szybko zostaje przez naszą bohaterkę odrzucona. Jej miejsce zajmuje adopcja, przez co obraz wybiera trzecią drogę, która pozwala mu zjednać sobie przychylność obu zwalczających się współcześnie obozów: pro-choice i pro-life. Takie fabularne rozwiązanie przesądza o sile i komercyjnym sukcesie Juno. Film nie antagonizuje, nie dzieli, nie opowiada się w sposób kategoryczny po jednej ze stron. Jednocześnie jasne jest od samego początku, że dzieło Diablo Cody i Jasona Reitmana jest feministycznym manifestem w obronie samodzielnego wyboru kobiety, jakikolwiek byłby ten wybór. Tak się akurat składa, że decyzja filmowej Juno jest do zaakceptowania po obu stronach barykady. Jest to jednak wybór właśnie, a nie jego brak.


          Nie można sprowadzać Juno do jednego tylko wątku, nie ważne jak wielowymiarowego. Bogaty i oparty na zasłyszanych historiach scenariusz Diablo Cody eksploruje też tematykę dojrzewania i niedojrzałości, wgryzając się niejako głęboko w materię tego, co tworzy ludzkie związki i co decyduje o sile oraz trwałości międzyludzkich więzi. Juno zaludniają soczyste, pełnokrwiste charaktery, pragnące różnych, często sprzecznych ze sobą rzeczy. Kreowana przez Jennifer Garner Vanessa to kobieta sukcesu, która pragnie już tylko macierzyństwa. I nie mamy powodów, żeby nie wierzyć jej matczynym instynktom. Jej mąż Mark (Jason Bateman) łaknie przede wszystkim wolności, jak się okazuje do bycia ojcem jeszcze nie dojrzał, być może nigdy nie dojrzeje. W Juno jedna nieplanowana ciąża stanowi próbę charakteru i więzi dla co najmniej trzech par. W brawurowo zabawnej, komediowej formie rozgrywają się w Juno prawdziwie życiowe, emocjonalne dramaty. Kaliber filmu jest naprawdę bardzo ciężki, a komediowa formuła scenariusza znakomicie pozwala go unieść.


23 października 2016

Thank You for Smoking (Dziękujemy za palenie). Moralnie elastyczni.

          Dziękujemy za palenie jest zjadliwą satyrą na amerykańskie lobby tytoniowe. Talent głównego bohatera filmu, Nicka Naylor’a (Aaron Eckhart), polega na wyśmienitym opanowaniu w praktyce sztuki argumentacji. Biegłość w erystyce czyni z niego idealnego rzecznika lobbującej za papierosami organizacji. Nick Naylor pragnie także być wzorem dla swojego 12-letniego syna, co już wymaga znacznie większego moralnie zaangażowania. Nick stara się pogodzić ze sobą te dwie pozornie skonfliktowane sfery: jego moralna elastyczność w wykonywanej pracy przekłada się na stosowaną wobec syna wychowawczą strategię. W przewrotnym Thank You for Smoking spryt, wygadanie i cyniczne podejście do życia pozwalają wyjść z najgorszych opresji, umożliwiając jednocześnie spłatę hipoteki oraz pozyskanie szacunku własnego dziecka.


          Dziękujemy za palenie jest pełnometrażowym debiutem reżyserskim Jasona Reitmana, który swój pierwszy scenariusz oparł na satyrycznej powieści Christophera Buckley’a z 1994 roku pod tym samym tytułem. Thank You for Smoking został po raz pierwszy pokazany na TIFF (Toronto International Film Festival) w 2005 roku. Film uhonorowany został dwiema nominacjami do Złotych Globów w 2007 roku: w kategorii najlepsza komedia/musical oraz za najlepszą rolę męską dla Aarona Eckharta. Pierwszy film Reitmana od razu niesie ze sobą jego niepodważalny reżyserski styl, który przyniósł temu twórcy międzynarodowe uznanie oraz sukces, potwierdzony później jeszcze takimi dziełami jak Juno z 2007 roku czy Up in the Air (W chmurach) z 2009 roku.


          Nick Naylor (świetnie obsadzony Aaron Eckhart) pracuje jako rzecznik Academy of Tobacco Studies, organizacji zajmującej się tytoniowym lobby w Stanach Zjednoczonych. Nick wydaje się być stworzonym do swojej pracy: jest zaradny, wygadany i inteligentny. Spec od papierosowego lobbingu chce spełniać się również jako ojciec i mentor swojego 12-letniego syna Joey’a (Cameron Bright). Aby spędzić z potomkiem więcej czasu, Nick zabiera syna na swoje biznesowe podróże i spotkania, gdzie mały Joey może zaobserwować stosowane przez ojca zawodowe praktyki. Bliskość oraz towarzystwo ojca stają się dla Joey’a prawdziwą lekcją życiowego przystosowania.


          W Dziękujemy za palenie Jasonowi Reitman’owi udało się zgromadzić całą plejadę aktorskich znakomitości w arcyciekawych drugoplanowych rolach. W rolach dwójki jedynych przyjaciół bohatera filmu obsadzeni zostali Maria Bello oraz David Koechner, przedstawiciele odpowiednio lobby alkoholowego i zbrojeniowego. W trakcie swoich nieformalnych barowych spotkań trójka ta  licytuje się między sobą w kwestii czyj biznes przyczynia się do największej w populacji śmiertelności… W swoim prywatnym gronie lobbyści określają się skrótem MOD, czyli Merchants of Death (handlarze śmiercią). W rolach bezwzględnych zwierzchników Nicka w tytoniowym przemyśle pojawiają się J.K. Simmons oraz wiekowy Robert Duvall, idealni w swoich kreacjach korporacyjnych rekinów-starych wyjadaczy. Pod względem sprytu i przebiegłości nie ustępują protagoniście: próbujący ponownie wprowadzić papierosy do hollywoodzkich superprodukcji Jeff Megall (Rob Lowe) oraz uwodzicielska reporterka Heather Holloway (Katie Holmes), która swoją urodą i machinacjami o mało nie doprowadza naszego bohatera na skraj zawodowej przepaści. Po drugiej stronie barykady mamy natomiast świetnego Williama H. Macy’ego w roli senatora Ortolana Finistirre, zagorzałego wroga tytoniowego lobby i Sama Elliota, którego Lorne Lutch kręcił niegdyś reklamy dla Marlboro, a teraz walczy z rakiem płuc i z Academy of Tobacco Studies. Opozycyjne interesy oraz ścierające się ze sobą charyzmatyczne charaktery czynią z Dziękujemy za palenie obraz frapujący i dający dużo do myślenia.


          Komediodramat Jasona Reitmana jest rasową satyrą, w bardzo przejrzysty oraz inteligentny sposób obnażającą cynizm i bardzo wątpliwe moralnie praktyki tytoniowego lobby. Brawurowa reżyseria oraz autorski styl pozwalają oglądać ten obraz z prawdziwą przyjemnością, niczym pojedynek dwóch genialnych szachistów. Reżyserowi filmu udało się z literackiego pierwowzoru przeszczepić dużą dawkę czarnego humoru, nadającemu obrazowi lekkości i ciętości obserwacji. Wszyscy doskonale wiemy, że palenie szkodzi, a nawet że zabija. Nie przeszkadza nam to jednak w przyznaniu racji tytoniowemu lobbyście, że zamiast zakazywać i straszyć powinniśmy dać konsumentowi wolny wybór: jeśli chce, niech przekona się na własnej skórze i na własną odpowiedzialność. Kapitalizm to w końcu nieustanna gra różnych wykluczających się sił, a wolny wybór i konsumencka swoboda pozwalają uzyskać przewagę jednej ze stron. W  Thank You for Smoking nie ma mowy o triumfie wyższej moralnie siły, a nasz protagonista nie przeżywa wcale duchowego nawrócenia. To w końcu nie Hollywood. Zamiast tego filmowy Nick Naylor uczy syna jak poruszać się w kapitalistycznej dżungli i jak wygrywać życiowe spory, do których prowadzenia wcale nie jest potrzebna żadna moralna racja.


9 października 2016

Swiss Army Man (Człowiek-scyzoryk). Pokochaj albo znienawidź.

          Skandal. Dziwadło. Szok. Zniesmaczenie. Absurd. Surrealizm. Zgrywa. Żart. Groteska. Jest wiele słów, którymi możnaby określić film Swiss Army Man. Dosadnych przymiotników jest jeszcze więcej niż rzeczowników. Reakcje zawsze jednak są skrajne: albo totalna deprecjacja, albo całkowity zachwyt. Jedyną pewną w tym filmie rzeczą jest jego zdolność do generowania bardzo silnych emocji. Albo ten film pokochasz, albo znienawidzisz. Albo będziesz tarzał się ze śmiechu przez całą projekcję, albo wyjdziesz z kina zszokowany i zniesmaczony, tak jak to zrobiła widownia na tegorocznym Sundance Film Festival. Swiss Army Man to  jedyny w swoim rodzaju komediodramat, będący zarazem dziełem bardzo eklektycznym, ale też oryginalnym oraz konsekwentnym w swojej filmowej logice. Obojętność nie jest tutaj żadną opcją. Pozostaje więc tylko albo zaakceptować i wejść w tę odjechaną filmową rzeczywistość ( i nieźle się przy tym ubawić), albo obejść ten obraz z bardzo daleka.


          Swiss Army Man to pełnometrażowy debiut dwóch ściśle ze soba współpracujących reżyserów: Dana Kwana i Daniela Scheinerta, znanych jako The Daniels. Obaj panowie wspólnie napisali kontrowersyjny scenariusz filmu i pokazali go premierowo w konkursie głównym Sundance Film Festival Anno Domini 2016. Rezultatem pokazu był szok i dezaprobata festiwalowej publiczności (która tłumnie opuściła pokaz) oraz nagroda za najlepszą reżyserię dla twórców od jury… Od samego więc początku film dzielił i wzbudzał kontrowersje, dla jednych będąc aberracją oraz wypaczeniem ‘niezależnego ducha’ w amerykańskiej kinematografii, dla innych najciekawszą i najświeższą propozycją, jaką kiedykolwiek Sundance widziało.


           Bohaterem obrazu jest Hank (Paul Dano), rozbitek na bezludnej wyspie, który na brzegu odnajduje martwe ciało innego rozbitka (w tej roli grający z poświęceniem umarlaka Daniel Radcliffe) i się z nim zaprzyjaźnia… Hank taszczy ze sobą ciało nieżyjącego Manny’ego (bo tak go nazywa) wszędzie, wykorzystując go jako wielofunkcyjne narzędzie, potrzebne do przeżycia na bezludnej wyspie. Aby nie zwariować od samotności Hank cały czas przemawia do Manny’ego, co skutkuje jego powstaniem z martwych. W tej całkowicie surrealistycznej scenerii Hank i Manny starają się przetrwać i powrócić do domu, gdzie pozostała ukochana Hanka, Sarah (Mary Elizabeth Winstead).


          Nie można nie wspomnieć o filmowej dominancie w Swiss Army Man, którą jest odgłos puszczanych przez Manny’ego gazów. Martwe acz ożywione ciało topielca znajduje się w fazie postępującego rozkładu, co dostarcza w filmie lwiej części kloacznego humoru. Wydalane przez Manny’ego w obfitej ilości gazy, poza komicznym wydźwiękiem, mają też bardzo praktyczne użycie: Hank wykorzystuje je do szybkiego przemieszczania się na znaczne odległości, szczególnie po powierzchni wody. To właśnie towarzyszący parze głównych bohaterów przez prawie cały film odgłos puszczanych bąków wywołał najwięcej kontrowersji wśród widzów. Większość uznała ten zabieg za infantylny i poniżej pewnego poziomu, a jego notoryczne użycie za dowód braku klasy oraz ogólnie pomysłu na film. Swiss Army Man to nie jest jednak film o bezustannie pierdzącym trupie, jak co poniektórzy próbują go zdezawuować. Komediodramat duetu The Daniels to pomysłowe połączenie dwóch filmów: dramatu Cast Away. Poza światem Roberta Zemeckisa z 2000 roku i komedii Weekend u Berniego (Weekend at Bernie's) Teda Kotcheff’a z 1989 roku. Mamy też liczne skojarzenia i nawiązania do Parku Jurajskiego Spielberga, tudzież do historii Frankensteina… Swiss Army Man to jednak przede wszystkim film o męsko-męskiej przyjaźni, jakkolwiek dwuznacznie by to nie brzmiało.


          Oglądając dzieło tandemu The Daniels trzeba koniecznie zaakceptować jego surrealistyczno-absurdalne założenia. Jeśli tego nie zrobimy, nie będziemy mieć z projekcji filmu aż takiej frajdy. Cała fabuła Swiss Army Man może być tylko sennym rojeniem jego głównego bohatera, czyli granego przez Paula Dano Hanka, bądź też wykwitem jego szaleństwa i dość poważnego odchylenia od normy. Film podąża konsekwentnie za logiką sennego marzenia i przedstawia wydarzenia w bardzo emocjonalnym, wręcz frenetycznym świetle. Wielka w tym zasługa pary głównych aktorów, którzy z ogromnym przekonaniem oraz poświęceniem wcielają się w swoje role, mocno zresztą odbiegające od ich dotychczasowego image’u. Szczególne uznanie należy się Danielowi Radcliffe’owi, który z wielką gracją oraz zaangażowaniem gra gadającego i rozkładającego się zarazem trupa. Jego Manny (imię znaczące) jest jak poznające świat od zera dziecko, z mnóstwem pytań oraz celnych spostrzeżeń. Jego dezynwoltura i niewinność cenzurowane są przez Hanka, który występuje tutaj w roli objaśniającego świat ojca i jednocześnie najlepszego przyjaciela. Im bliżej finału, tym więcej w obrazie podtekstów oraz możliwości odczytań. Im głębiej w las Swiss Army Man zaskakuje nas coraz bardziej, a poziom emocji cały czas wzrasta aż do zdumiewającej kulminacji. I jest tak jak chcieli tego twórcy obrazu: pierwsze w filmie pierdnięcie budzi twój śmiech, ostatnie zaś doprowadza cię do płaczu…