Skandal. Dziwadło. Szok. Zniesmaczenie. Absurd.
Surrealizm. Zgrywa. Żart. Groteska. Jest wiele słów, którymi możnaby określić
film Swiss Army Man. Dosadnych przymiotników
jest jeszcze więcej niż rzeczowników. Reakcje
zawsze jednak są skrajne: albo totalna deprecjacja, albo całkowity zachwyt.
Jedyną
pewną w tym filmie rzeczą jest jego zdolność do generowania bardzo silnych
emocji. Albo ten film pokochasz, albo znienawidzisz. Albo będziesz tarzał
się ze śmiechu przez całą projekcję, albo wyjdziesz z kina zszokowany i
zniesmaczony, tak jak to zrobiła widownia na tegorocznym Sundance Film
Festival. Swiss Army Man to jedyny w swoim rodzaju komediodramat, będący zarazem
dziełem bardzo eklektycznym, ale też oryginalnym oraz konsekwentnym w swojej
filmowej logice. Obojętność nie jest tutaj żadną opcją. Pozostaje więc tylko
albo zaakceptować i wejść w tę odjechaną filmową rzeczywistość ( i nieźle się
przy tym ubawić), albo obejść ten obraz z bardzo daleka.
Swiss Army Man to pełnometrażowy debiut
dwóch ściśle ze soba współpracujących reżyserów: Dana Kwana i Daniela
Scheinerta, znanych jako The Daniels. Obaj panowie wspólnie napisali
kontrowersyjny scenariusz filmu i pokazali go premierowo w konkursie głównym
Sundance Film Festival Anno Domini 2016. Rezultatem pokazu był szok i
dezaprobata festiwalowej publiczności (która tłumnie opuściła pokaz) oraz
nagroda za najlepszą reżyserię dla twórców od jury… Od samego więc początku
film dzielił i wzbudzał kontrowersje, dla jednych będąc aberracją oraz
wypaczeniem ‘niezależnego ducha’ w amerykańskiej kinematografii, dla innych
najciekawszą i najświeższą propozycją, jaką kiedykolwiek Sundance widziało.
Bohaterem
obrazu jest Hank (Paul Dano), rozbitek na bezludnej wyspie, który na brzegu
odnajduje martwe ciało innego rozbitka (w tej roli grający z poświęceniem
umarlaka Daniel Radcliffe) i się z nim zaprzyjaźnia… Hank taszczy ze sobą ciało
nieżyjącego Manny’ego (bo tak go nazywa) wszędzie, wykorzystując go jako
wielofunkcyjne narzędzie, potrzebne do przeżycia na bezludnej wyspie. Aby nie
zwariować od samotności Hank cały czas przemawia do Manny’ego, co skutkuje jego
powstaniem z martwych. W tej całkowicie surrealistycznej scenerii Hank i Manny
starają się przetrwać i powrócić do domu, gdzie pozostała ukochana Hanka, Sarah
(Mary Elizabeth Winstead).
Nie
można nie wspomnieć o filmowej dominancie w Swiss
Army Man, którą jest odgłos puszczanych przez Manny’ego gazów. Martwe acz
ożywione ciało topielca znajduje się w fazie postępującego rozkładu, co dostarcza
w filmie lwiej części kloacznego humoru. Wydalane przez Manny’ego w obfitej
ilości gazy, poza komicznym wydźwiękiem, mają też bardzo praktyczne użycie:
Hank wykorzystuje je do szybkiego przemieszczania się na znaczne odległości,
szczególnie po powierzchni wody. To właśnie towarzyszący parze głównych
bohaterów przez prawie cały film odgłos puszczanych bąków wywołał najwięcej
kontrowersji wśród widzów. Większość uznała ten zabieg za infantylny i poniżej
pewnego poziomu, a jego notoryczne użycie za dowód braku klasy oraz ogólnie pomysłu
na film. Swiss Army Man to nie jest
jednak film o bezustannie pierdzącym trupie, jak co poniektórzy próbują go
zdezawuować. Komediodramat duetu The Daniels to pomysłowe połączenie dwóch
filmów: dramatu Cast Away. Poza światem
Roberta Zemeckisa z 2000 roku i komedii Weekend
u Berniego (Weekend at Bernie's)
Teda Kotcheff’a z 1989 roku. Mamy też liczne skojarzenia i nawiązania do Parku Jurajskiego Spielberga, tudzież do
historii Frankensteina… Swiss Army Man
to jednak przede wszystkim film o męsko-męskiej przyjaźni, jakkolwiek
dwuznacznie by to nie brzmiało.
Oglądając
dzieło tandemu The Daniels trzeba koniecznie zaakceptować jego
surrealistyczno-absurdalne założenia. Jeśli tego nie zrobimy, nie będziemy mieć
z projekcji filmu aż takiej frajdy. Cała fabuła Swiss Army Man może być tylko sennym rojeniem jego głównego
bohatera, czyli granego przez Paula Dano Hanka, bądź też wykwitem jego
szaleństwa i dość poważnego odchylenia od normy. Film podąża konsekwentnie za
logiką sennego marzenia i przedstawia wydarzenia w bardzo emocjonalnym, wręcz
frenetycznym świetle. Wielka w tym zasługa pary głównych aktorów, którzy z
ogromnym przekonaniem oraz poświęceniem wcielają się w swoje role, mocno
zresztą odbiegające od ich dotychczasowego image’u. Szczególne uznanie należy
się Danielowi Radcliffe’owi, który z wielką gracją oraz zaangażowaniem gra
gadającego i rozkładającego się zarazem trupa. Jego Manny (imię znaczące) jest
jak poznające świat od zera dziecko, z mnóstwem pytań oraz celnych spostrzeżeń.
Jego dezynwoltura i niewinność cenzurowane są przez Hanka, który występuje
tutaj w roli objaśniającego świat ojca i jednocześnie najlepszego przyjaciela.
Im bliżej finału, tym więcej w obrazie podtekstów oraz możliwości odczytań. Im
głębiej w las Swiss Army Man
zaskakuje nas coraz bardziej, a poziom emocji cały czas wzrasta aż do
zdumiewającej kulminacji. I jest tak jak chcieli tego twórcy obrazu: pierwsze w
filmie pierdnięcie budzi twój śmiech, ostatnie zaś doprowadza cię do płaczu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz