W stu procentach niezależny dramat The Last Black Man in
San Francisco jest dziełem niezwykle twórczej współpracy między reżyserem i
jednocześnie scenarzystą obrazu, Joe Talbotem, oraz jego przyjacielem, aktorem i
współautorem oryginalnej historii, Jimmie’m Fails’em, który zarazem gra w
filmie postać głównego bohatera. Opowieść z filmu stanowi po części autentyczną
historię z życia samego Fails’a i jego najbliższej czarnoskórej rodziny, która
w osobie jego dziadka emigrowała po II wojnie światowej z Nowego Orleanu do San
Francisco właśnie. The Last Black Man in
San Francisco pokazano premierowo na festiwalu Sundance w styczniu 2019
roku, gdzie film dostał nagrodę za najlepszą reżyserię oraz specjalne
wyróżnienie jury festiwalu za twórczą współpracę przy realizacji tego ambitnego
filmowego projektu.
Jimmie
(Jimmie Fails we własnej osobie) błąka się po San Francisco w towarzystwie
swojego najlepszego przyjaciela, Montgomery’ego (w tej roli świetny Jonathan
Majors). Jimmie wydaje się być literalnie i duchowo bezdomny, odkąd jego
rodzina straciła piękny, wiktoriański dom w lepszej dzielnicy San Francisco.
Wszyscy bliscy Jimmiego rozeszli się każdy w swoją stronę, a tylko nasz główny
bohater nie może zapomnieć domu, w którym mieszkał jako dziecko, i który
utożsamia z jedynym prawdziwym ogniskiem domowym w swoim życiu. Jimmie pomieszkuje
zatem u przyjaciela i regularnie odwiedza ukochany budynek, w którym mieszka teraz
starsze małżeństwo. Gdy ci są zmuszeni się wyprowadzić, Jimmie i Montgomery
instalują się czym prędzej w opuszczonym domu. Stary dobry squat nie może
jednak długo funkcjonować w gentryfikującym się pełną parą San Francisco.
W przypadku
filmu takiego jak The
Last Black Man in San Francisco ciężko jest przytaczać
racjonalne argumenty na korzyść tego obrazu, zachwalając wszystkie jego kinematograficzne
walory. Walorów ten film posiada niezliczoną liczbę, tylko tak jak w przypadku
analizy wybitnego wiersza, poezja i liryzm giną gdzieś w trakcie logicznego
wywodu. Żeby go w pełni docenić, ten obraz trzeba po prostu obejrzeć ze
skupieniem i w trosce o najdrobniejsze szczegóły. Liczy się każdy zapierający
dech w piersiach kadr San Francisco, każdy fenomenalny kawałek muzyczny w tle,
każde wiele mówiące zbliżenie na twarz jednego z bohaterów obrazu. The Last Black Man in San Francisco ma w
sobie sporo z oniryczno-surrealistycznej poetyki, wielkie miasto jest bardziej
wytworem wyobraźni jego mieszkańców niż rzeczywistym miejscem w czasie i
przestrzeni. Patrzymy na San Francisco oczami Jimmiego Fails’a, który je kocha
i jest jednocześnie boleśnie przez nie zraniony. Wciąż otwartą raną jest utrata
przez ojca wiktoriańskiego domu z czasów wczesnego dzieciństwa, boli każdy nowy
plac budowy i masowe ‘uszlachetnianie’ poszczególnych dzielnic miasta, które
polega na pozbywaniu się biedniejszych mieszkańców i wypychaniu ich na obrzeża
metropolii. Czarnoskóra społeczność San Francisco przybyła do tego miasta krótko
po II wojnie światowej z głębokiego Południa Stanów Zjednoczonych, tworząc
tutaj swoją kulturę i nowe miejsce dla rozwoju. W ostatnich latach jednak, tak
jak w przypadku rodziny głównego bohatera filmu, czarni są spychani do
biedniejszych lub dalej położonych dzielnic miasta, nie ma dla nich miejsca w
centrum w domach z połowy XIX wieku z wiktoriańskimi wieżyczkami w kształcie
kapelusza czarownicy…
Ekonomia i społeczno-rasowe przemiany w USA i w San Francisco w
szczególności nie stanowią jednak prawdziwej esencji The Last Black Man in San Francisco. Istotą tego filmu jest miłość
do miejsca, do miasta i konkretnego domu, która, gdy wzgardzona lub
niezaspokojona, może przemienić się w permanentne rozczarowanie, a nawet
nienawiść. Warto jednak pamiętać, tak jak przypomina nam to w jednej ze scen
nasz główny bohater, że aby móc krytykować i nienawidzić, trzeba wpierw
pokochać. Bez autentycznej miłości nie ma prawdziwego zawodu i prawdziwej
nienawiści. Tę autentyczną miłość do San Francisco i opowiadanej przez siebie
historii czuć i widać w reżyserskiej maestrii Joe Talbota, wywodzącego się z
rodziny od pięciu pokoleń już zamieszkującej to miasto. Widać ją na twarzy i w
gestach Jimmiego Fails’a, widać wyraźnie w porażających swym pięknem kadrach
operatora Adama Newport-Berra, w ścieżce dźwiękowej kompozytora Emile’a Mosseri.
The Last Black Man in San Francisco to
wybitny film o miłości i przywiązaniu nie tylko do miejsca, ale też do ludzi,
którzy to miejsce tworzą. Ten obraz to wreszcie również liryczny poemat na
cześć przyjaźni między dwojgiem ludzi. Rzadko kiedy zdarza się napotkać w
filmie przyjaźń tej miary, co ta łącząca Jimmiego i jego artystycznie uzdolnionego
kompana. Piszący sztuki teatralne Montgomery jest jak introwertyczne yin,
przeciwne i jednocześnie uzupełniające ekstrawertyczne yang Jimmiego. Ta
wzorcowa para przyjaciół jest współzależna i podtrzymuje się nawzajem w tym ciągle
zmieniającym się świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz