8 lipca 2017

Krisha. Wściekłość, wrzask i karma.

           Krisha to kobieta, która zdążyła już w swoim życiu stanąć nad krawędzią, stoczyć się z niej i upaść na samo dno, po czym z trudem wygramoliła się z powrotem na powierzchnię, aby móc przyjechać do dawno nie widzianej rodziny na Dzień Dziękczynienia i pokazać jej członkom, że wreszcie stanęła na nogi. Krisha szybko jednak zrozumie, że przeszłości nie da się tak łatwo odkupić, a straconego czasu tak szybko nadrobić. Dawne demony wcale nie wyparowały, przyczaiły się tylko w ciemnych zakamarkach, czekając na odpowiedni moment do skoku. Fenomenalny dramat Krisha w reżyserii Trey’a Edwarda Shultsa to mistrzowskie studium przetrąconego nałogiem charakteru, próbującego desperacko utrzymać się na powierzchni życia. Napięcie w tym filmie jest tak duże, że z niemałym lękiem będziemy śledzić proces przygotowywania przez Krishę świątecznego indyka, modląc się w duchu, aby udało mu się cało i bezpiecznie trafić na rodzinny stół.


          Trey Edward Shults to filmowy żółtodziób, którego talent objawił się już wraz z debiutanckim obrazem, jakim jest właśnie Krisha. Shults stworzył najpierw w 2014 roku krótkometrażowy film pod tym samym tytułem, a po jego świetnym przyjęciu napisał scenariusz i wyreżyserował pełnometrażową wersję swojego projektu, zdobywając zań Nagrodę Jury i jednocześnie Nagrodę Publiczności na South by Southwest (SXSW) Film Festival w marcu 2015 roku. Krisha była również później wyświetlana na festiwalu w Cannes, gdzie miała swoją międzynarodową premierę. Zrealizowana za niewielkie pieniądze, pochodzące głównie z crowdfundingu (kampania na Kickstarterze), Krisha to kameralna psychodrama, którą autor sfilmował w całości w domu swoich rodziców w Houston w Teksasie, a w roli aktorów wystąpili rozmaici krewni i kuzyni Shultsa, z główną rolą Krishy w rewelacyjnej interpretacji ciotki samego reżysera, aktorki Krishy Fairchild. Do swojej produkcji Trey Edward Shults zatrudnił tylko dwóch profesjonalnych aktorów, z którymi nie był w żaden sposób spokrewniony lub zaprzyjaźniony… Sukces całkowicie niezależnej Krishy pozwolił jej reżyserowi rozwinąć skrzydła i w 2017 roku nakręcić bardzo dobrze przyjęty thriller/horror It Comes at Night (To przychodzi po zmroku), który w odróżnieniu od Krishy może liczyć na międzynarodową promocję i wprowadzenie do kin w większości państw świata, w tym również w Polsce.


          Heroina filmowego debiutu Shultsa, tytułowa Krisha (w tej roli Krisha Fairchild, prywatnie ciotka reżysera), przybywa do swojej dawno nie widzianej rodziny w Teksasie, aby przyrządzić indyka na Święto Dziękczynienia i odbudować mocno nadszarpnięte więzi z najbliższymi członkami swojej familii, w tym z własnym synem Trey’em (granym tu przez samego reżysera). Krisha przez lata zmagała się z ciężkim uzależnieniem od alkoholu i prochów, stąd jej własny syn wychowany został głównie przez jej młodszą siostrę Robyn (Robyn Fairchild) i jej męża lekarza (Chris Doubek). Przyjazd na Dzień Dziękczynienia to dla Krishy ważny test: kobieta chce udowodnić swojej rodzinie, że definitywnie zerwała z nałogiem i może bezpiecznie powrócić na rodzinne łono. Przeszłość czyni jednak otoczenie Krishy nieufnym, jej własny syn trzyma duży dystans i nie chce się otworzyć. W miarę upływu dnia napięcie rośnie i jasne się staje, że coraz bardziej oddalamy się od wizji szczęśliwego zakończenia.


          Jako widzowie niewiele dowiadujemy się o przeszłości głównej bohaterki i jej minionych grzechach. Widzimy ją ciepło witaną przez wszystkich członków rodziny, zestresowaną, podenerwowaną, ale uśmiechniętą i przyjazną. Krisha chce wypaść jak najlepiej, zależy jej przede wszystkim na odbudowaniu relacji z synem. To ostatnie jednak okazuje się niełatwe, jeden dzień nie wystarczy aby przełamać lata dystansu i oddalenia. Niepowodzenia na tym froncie czynią Krishę jeszcze bardziej podminowaną, kobieta szuka jakiegoś oparcia i go nie znajduje, wszędzie widzi tylko obcy sobie świat i zabarykadowanego za murem swojej nieufności syna. Bohaterce nie pomagają też pozornie niewinne i humorystyczne pogawędki przy papierosie ze swoim szczerym do bólu szwagrem Doyle’m (w tej roli Bill Wise). W pewnym momencie Doyle nazywa Krishę ‘wcielonym rozczarowaniem’, a także ‘tą, która porzuca’, co doskonale streszcza negatywną percepcję Krishy wśród członków jej najbliższej familii. Krisha przygotowuje więc świątecznego indyka, obserwując często z ukrycia to, co dzieje się wokół niej, coraz bardziej niepewna i roztrzęsiona, nie mogąca w ogóle liczyć na wsparcie tych, na których jej najbardziej zależy. Zła karma z przeszłości dochodzi do głosu i przejmuje kontrolę nad sytuacją, dowodząc jasno, że nie da się uniknąć zapłaty za przeszłe błędy. Porzucenie i zerwane więzi owocują dystansem oraz brakiem zaufania, tłumione negatywne emocje zamieniają się we wściekłość i wrzask, a świąteczne zgromadzenie rodziny staje się preludium katastrofy.


          Krisha może być postrzegana jako synonim i zarazem kwintesencja niezależnego kina. Nakręcony za tak zwane psie pieniądze (ledwie 30 tys. dolarów), z czego połowa to fundusze zebrane na Kickstarterze, debiut Trey’a Edwarda Shultsa z pewnością zaoszczędził na lokalizacji oraz obsadzie. Młody reżyser sfilmował swój projekt w przeciągu dziewięciu dni w domu swoich rodziców w amerykańskim Houston, w charakterze obsady zatrudniając swoją najbliższą rodzinę, krewnych oraz przyjaciół. Tylko dwóch aktorów w filmie (Bill Wise i Chris Doubek) to profesjonaliści nie mający nic wspólnego z rodziną reżysera. Wcielająca się w tytułową postać Krisha Fairchild jest co prawda aktorką z zawodu (i ciotką twórcy filmu), ale nie jest szerzej znana i dotychczas pracowała głównie podkładając głos. Jej kreacja jednak tętni życiem jak mało która, czyniąc z debiutu Shultsa film niezwykle wciągający i wbijający w fotel swoim realistycznym ujęciem wewnątrzrodzinnych relacji. Jak wszystkie wybitne osiągnięcia amerykańskiego kina niezależnego, Krisha nie osładza nam brutalnej rzeczywistości rodzinnego piekła, w którym smażyć musimy się wszyscy, i to bez względu na nasze przewinienia tudzież dobre intencje. W końcu dom jest zawsze tam, gdzie boli.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz