13 grudnia 2014

Pi. Geniusz versus szaleństwo.

          Matematyka jest językiem natury. Tak przynajmniej uważa Maximillian Cohen, protagonista reżyserskiego debiutu Darrena Aronofsky’ego. Co więcej, wedle Max'a wszystko w znanym nam świecie może zostać wyrażone i zrozumiane za pomocą liczb. Liczby ponadto w każdym możliwym systemie układają się we wzory. Przy takich założeniach bohater Pi dochodzi do wniosku, że wzory występują wszędzie w naturze... I tutaj właśnie rodzi się wszechpotężna obsesja. Obsesja może być przez jednych postrzegana jako choroba psychiczna, inni odnajdą w niej przebłysk geniuszu. Pi jest filmem o obsesyjnym poszukiwaniu klucza do zrozumienia rzeczywistości. Max wierzy w prawdę, która pod postacią liczbowego wzoru pozwoli zapanować nad pozornym chaosem rzeczywistego świata. Jest geniuszem czy może raczej szaleńcem?


          Film Pi zainicjował błyskotliwą karierę jednego z najważniejszych współczesnych reżyserów amerykańskiego kina. Darren Aronofsky nakręcił swój reżyserski debiut w listopadzie 1997 roku za jedyne 60 tys. dolarów, na którą to sumę zrzucili się w większości rodzina, przyjaciele i znajomi twórcy. Jak na niskobudżetowy, niezależny film przystało, miał on swoją premierę na Sundance Film Festival w styczniu 1998 roku. Od samego właściwie początku obraz Aronofsky’ego wzbudził powszechną fascynację, wygrywając przy tym na Sundance nagrodę za reżyserię dla jego autora. Można śmiało powiedzieć, że Pi stał się pierwszym kultowym filmem autorstwa Aronofsky’ego. Do tego zaszczytnego grona dołączyły później kolejne dzieła reżysera, takie jak Requiem for a Dream (Requiem dla snu) z 2000 roku oraz The Fountain (Źródło) z 2006 roku.


          Protagonista Pi, Maximillian Cohen (Sean Gullette), owładnięty jest manią poszukiwania matematycznego wzoru, za pomocą którego będzie można przewidzieć zachowania ludzi, zwierząt, roślin, a nawet rynków giełdowych. Max jest przekonany, że taki wzór istnieje, a naukowe przewidywanie przyszłości leży w zasięgu ręki. Swoje teorie omawia ze swoim emerytowanym nauczycielem matematyki Sol’em Robeson’em (Mark Margolis), który konsekwentnie schładza jego entuzjazm i ostrzega przed konsekwencjami zgubnej obsesji. Badaniami Max’a interesują się też postronne osoby, które wyraźnie widzą w nich możliwe korzyści dla siebie. I tak kontakt z naszym bohaterem nawiązuje niejaki Lenny Meyer (Ben Shenkman), ortodoksyjny Żyd będący za pan brat z Kabałą. Lenny kieruje uwagę Max’a w stronę numerologii. Z drugiej strony mocodawcy Marcy Dawson (Pamela Hart) starają się wykorzystać wyniki uzyskane przez matematyka w świecie finansjery na Wall Street. W klaustrofobicznym świecie naszego protagonisty sytuacja staje się coraz bardziej groźna i nieprzewidywalna, a jego własny stan umysłu budzi poważne wątpliwości…


          Debiutancki obraz Aronofsky’ego konsekwentnie trzyma w napięciu od początku do samego końca. Ten nakręcony w kontrastowej czerni i bieli psychologiczny thriller ma zdolność głębokiej penetracji wszystkich lęków i manii głównego bohatera. Max Cohen pogrąża się w swojej autoalienacji, a oparty na bardzo krótkich ujęciach montaż filmu, w połączeniu z serią licznych zbliżeń twarzy bohatera, potęguje jeszcze wrażenie klaustrofobii oraz skrajnego odcięcia się matematyka od realnego świata. Takiemu odbiorowi filmu sprzyja również bardzo dobrze dobrana elektroniczna ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez bliskiego współpracownika reżysera, kompozytora Clinta Mansella, który notabene stworzył muzykę do wszystkich filmów Aronofsky’go, tworząc z nim w ten sposób jeden z kilku niezapomnianych tandemów reżysersko-kompozytorskich (inne to np. Tim Burton i Danny Elfman, Peter Greenaway oraz Michael Nyman, czy David Lynch i Angelo Badalamenti).


          Pi jest filmem na wskroś indywidualistycznym. Reżyser koncentruje się na utalentowanym matematyku, zafiksowanej na jednym punkcie jednostce, starając się oddać jak najbardziej wiarygodnie paranoiczny wręcz stan jego umysłu. Max nie widzi już poruszających się łagodnie na wietrze liści, tylko wzory i algorytmy obecne wszędzie w naturze, nie widzi też ludzi oraz przyjaciół, postrzega natomiast rojących się wokół szpiegów i intruzów. Max zamyka się w sobie, tak jak zamyka się szczelnie w swoim mieszkaniu. Czy jednak poszukiwanie wszystko wyjaśniającego wzoru warte jest całkowitego odcięcia się od drugiego człowieka? Czy ciąg liczb może dostarczyć nam prawdziwej rozkoszy poznania? Czy wreszcie matematyka naprawdę jest językiem natury???


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz